Blania-Bolnar Zbigniew - Jak zostal zrobiony calun turynski, Ebooks, Religie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
G
dzieś w 1357 roku kanonicy z małego kościółka w Lirey, nieopodal Troyes we Francji,
wystawili na pokaz płat lnianego płótna. Miało to być autentyczne płótno grobowe, w które
zawinięte zostało ciało Jezusa po zdjęciu z krzyża i na którym odbiła się jego naga postać.
Początkowo z Francji, a wkrótce z całej Europy, do Lirey napływały tłumy, zaś do właścicieli
całunu płynął strumień pieniędzy — nie tylko zresztą do nich, bo wokół płótna rozkwitł
szybko cały interes: sprzedawano różne dewocjonalia i pamiątki, w tym ołowiane medaliony
z podobizną całunu, a trzeba było również zapewnić nocleg i wyżywienie tysiącom pielgrzymów.
Oczywiście nie darmo. Lirey, maleńka mieścina, stała się w krótkim czasie jednym
z ważniejszych miejsc chrześcijańskiego świata.
Na wieść o pojawieniu się całunu Jezusa, biskup z pobliskiego Troyes, Henri de Poitiers,
wszczął śledztwo. Kanonicy nie poprosili go nawet o zgodę na pokazy, co było dziwne.
Zachodziło podejrzenie, że całun jest fałszerstwem i że jego dysponenci nie mogą wykazać
się żadnym dowodem pochodzenia płótna. Później będą twierdzić, że jego właścicielem był
sam fundator kościoła w Lirey, dzielny rycerz Geoffrey de Charny — tyle że Geoffrey już nie
żył. Tłumaczenie wygodne, ale niewiarygodne. Zachowały się bowiem dokumenty, w których
rzekomy całun powinien zostać wymieniony, gdyby za życia Geoffreya już istniał, ale żaden
z nich nawet nie napomyka o płótnie z wizerunkiem Jezusa. Całun musiał mieć nieczyste
pochodzenie. I miał.
Był też daleko ważniejszy powód, by wszcząć śledztwo, niż samowola kanoników.
Biskup i jego otoczenie doskonale zdawali sobie sprawę, że o tak fenomenalnym świadectwie
nijak nie mogłyby milczeć ewangelie, pisma Ojców Kościoła i cała chrześcijańska tradycja.
A milczały. Całun musiał być fałszerstwem. I był.
W wyniku biskupiego śledztwa znaleziony został twórca całunu i dowiedziano się
od niego, w jaki sposób go wykonał. W zachowanym dokumencie z tamtych czasów, ani
ów artysta nie jest wymieniony z imienia, ani, co ważniejsze, nie został podany sposób
spreparowania płótna — to ostatnie jest dziś natchnieniem dla rozmaitych pomylonych
głoszących autentyczność całunu, a także dla nawiedzonych specjalistów, którym kawałek
płótna odebrał kawał rozumu. Śledztwo biskupa wykryło nie tylko twórcę całunu, ale również
sprawcę całej wystawienniczej afery: okazał się nim nie kto inny tylko dziekan kościółka
w Lirey, który wystarał się o fałszywą relikwię, aby ściągnąć pielgrzymów i podreperować
budżet kościelny. A przy okazji zapewne i swój własny.
1
Kiedy prawda wyszła na jaw, kanonicy zaprzestali pokazów i ukryli płótno. Zdecydowali
się znowu je wystawić w 1389 roku, z tym, że do procederu przyłączył się już syn Geoffreya
de Charny — Geoffrey II. Jeśli jednak kustosze płótna mieli nadzieję, że po trzydziestu kilku
latach prawda została zapomniana, to się przeliczyli.
Biskup Pierre d’Arcis — następca biskupa, który wykrył oszustwo — także przyjrzał się
sprawie z bliska i ustalił, że całun jest fałszerstwem. Znał również wyniki śledztwa swojego
poprzednika i żyli jeszcze świadkowie tamtej afery, których przesłuchał. Zagroził oszustom
ekskomuniką i zakazał wystawiania fałszywej relikwii. Oszuści odmówili. I podjęli kroki
umożliwiające wystawianie płótna wbrew zakazowi biskupa.
Omotawszy za pomocą kłamstw, półprawd i przemilczeń przebywającego akurat
w okolicy kardynała, legata papieskiego, wyłudzili od niego pozwolenie na umieszczenie
płótna w kościółku, co interpretowali tak, że kardynał zezwolił na publiczne pokazy —
i pokazy takie urządzali. D’Arcis zwrócił się więc z interwencją do papieża Klemensa VII. Ten
jednak, bez zbadania sprawy i bez wysłuchania biskupa, nakazał mu w sprawie płótna — na
zawsze zamilknąć. Ta zastanawiająca reakcja papieża stanie się zrozumiała, gdy dowiemy się,
że wspólnik kanoników, Geoffrey II, był bliskim krewnym papieża — jego owdowiała matka
wyszła ponownie za mąż za papieskiego wuja. Sprawa została załatwiona w rodzinie. Geoffrey
II zrobił jeszcze jedno: ożenił się z siostrzenicą pewnego biskupa — tego samego, który jako
pierwszy wykrył oszustwo! Ożenił się z nią oczywiście z miłości.
Geoffrey II zwrócił się o zgodę na wystawianie płótna również do króla Francji Karola
VI, który podobnie jak kardynał został podstępnie wprowadzony w błąd i nie tylko udzielił
zezwolenia, ale nawet przydzielił królewską gwardią honorową, by strzegła rzekomej relikwii.
W odpowiedzi biskup d’Arcis przedstawił królowi prawdziwe fakty. Dowiedziawszy
się, że został oszukany, król cofnął zezwolenie na pokazy, wydał nakaz zarekwirowania
sfałszowanego płótna i posłał po nie urzędnika sądowego. Ale ten całunu nie wydostał. Ówczesny
dziekan kościółka w Lirey (pierwotny winowajca już nie żył) odmówił wydania tkaniny
i egzekutor wrócił z pustymi rękami.
Biskup d’Arcis ponownie zwrócił się do papieża — tym razem przedstawiając mu
wszystkie fakty i dowody fałszywości płótna:
„Sprawa, Ojcze Święty, przedstawia się następująco. Jakiś czas temu dziekan pewnego
kościoła kolegiackiego w diecezji Troyes, to jest kościoła w Lirey, kierując się chciwością i nie
powodując się w żadnym stopniu pobożnością, lecz tylko chęcią zysku, w sposób pełen fałszu
i z zamiarem oszustwa wystarał się dla swojego kościoła o pewne płótno chytrze odmalowane,
na którym za pomocą pewnej sztuczki szalbierskiej przedstawiono podwójne wyobrażenie
mężczyzny, to jest przód i tył ciała, utrzymując przy tym fałszywie, że jest to prawdziwy całun,
2
w który nasz Zbawiciel Jezus Chrystus został owinięty przed złożeniem do grobu i na którym
podobizna całej postaci Zbawiciela jest odciśnięta wraz ze śladami Jego ran”.
„Tę opowiastkę rozgłoszono nie tylko w królestwie Francji, ale, rzec można śmiało,
w całym świecie, tak że ze wszystkich stron przybywali ludzie, aby owo płótno zobaczyć. Nie
poprzestano na tym i by zwabić jak największe tłumy i wycisnąć z nich chytrze pieniądze,
postarano się o rzekome cuda: w tym celu wynajęto pewnych ludzi, aby głosili, że zostali
uzdrowieni w czasie publicznego pokazu całunu, który według ich opinii miał być całunem
naszego Pana”.
Biskup uświadamił również papieża, że już jego poprzednik na stolcu biskupim, Henri de
Poitiers, przeprowadził w tej sprawie dochodzenie — stwierdził oszustwo, odnalazł artystę, który
spreparował płótno, a także dowiedział się od niego, w jaki sposób zostało ono wykonane.
„W końcu, po wnikliwym dochodzeniu i badaniach, wykrył on szalbierstwo oraz sposób,
w jaki wspomniane płótno zostało chytrze odmalowane, zaś artysta, który je wykonał
poświadczył prawdę, a mianowicie, że nie było ono uczynione w sposób cudowny, ani też nam
zesłane, lecz było dziełem ludzkiej umiejętności”.
W obliczu przedstawionych dowodów papież musiał przyznać, iż rzekomy całun jest
tylko zwykłym płótnem z naniesionym nań przez artystę wyobrażeniem zwłok Jezusa. Czyniąc
jednak kumoterskie ustępstwo na rzecz krewnego i chcąc, by interes dalej się kręcił, zezwolił
na pokazy: płótno miało być wszakże wystawiane bez świec, kadzideł i innych celebracji,
a na dodatek powinno podczas pokazów być wyraźnie ogłaszane, że „nie jest to prawdziwy
całun naszego Pana”, lecz tylko „kopia i wyobrażenie całunu Chrystusa”. Zakaz głoszenia
prawdziwości całunu nie był jednak żadną przeszkodą dla oszustów, którzy już wcześniej mieli do
czynienia z tym problemem i umieli sobie z nim poradzić. Jak bowiem wskazywał biskup d’Arcis:
„…chociaż nie twierdzi się publicznie, że jest to prawdziwy całun Chrystusa, niemniej
mówi się to prywatnie i rozgłasza hałaśliwie za granicą, tak że wielu w to wierzy, tym bardziej,
że jak było powiedziane wcześniej, o płótnie tym już za pierwszym razem twierdzono wprost,
że jest prawdziwym całunem Chrystusa. Za sprawą sprytnego sposobu wymawiania tego
słowa, nazywane jest ono obecnie w rzeczonym kościele nie
sudarium
[płótno grobowe], ale
sanctuarium
[relikwia], co w uszach zwykłych ludzi, niedostatecznie wrażliwych, by zauważyć
różnicę, brzmi prawie tak samo”.
W 1395 roku umiera biskup d’Arcis, a trzy lata później Geoffrey II. Na całunowej
scenie pozostaje jego córka — Małgorzata de Charny i kanonicy z Lirey. Na razie są jeszcze
wspólnikami, ale ich drogi się rozejdą. Rozgorzeje między nimi walka o płótno.
W roku 1418, kiedy Lirey zostaje zagrożone działaniami wojennymi, kanonicy pozwalają
Małgorzacie wywieźć płótno do zamku Montfort. Jej drugi mąż, hrabia Humbert, sporządza
wówczas pokwitowanie, w którym spisuje przeznaczone do wywiezienia z Lirey kościelne
3
klejnoty i relikwie, w tym całunowe płótno. Nie pisze o nim, że jest to autentyczny całun
Chrystusa, ale tylko jego „wyobrażenie”. Skąd hrabia wie, że nie jest to prawdziwe płótno
grobowe Jezusa, chociaż wszyscy wokół tak trąbią? Niechybnie od kanoników lub/i od swojej
żony. Trudno o bardziej wiarygodne źródło.
Po wywiezieniu płótna z Lirey, Małgorzata przez długie lata organizowała pokazy
i obwoziła rzekomy całun po Europie. Wbrew wyraźnemu nakazowi papieża, unikała
jednoznacznego oświadczenia, że jest to tylko wytwór artysty i tłumy myślały, że oglądają
prawdziwy całun Jezusa. Trudno jednak, żeby podcinała sobie gałąź, na której siedziała.
Bądźmy ludźmi.
W 1449 roku płótno zostało wystawione na pokaz w Chimay, w diecezji Liège, w Belgii.
Zaniepokojony krążącymi pogłoskami, że jest to prawdziwy całun Chrystusa, tamtejszy biskup,
Jean de Heinsberg, wszczął w tej sprawie dochodzenie: trzecie z kolei w dotychczasowej
historii płótna. Powołana przez niego komisja śledcza zażądała od Małgorzaty okazania dowodu
pochodzenia relikwii, którego oczywiście Małgorzata przedstawić nie mogła. Jak relacjonuje
ówczesny kronikarz Cornelius Zantliet, okazała jedynie cztery dokumenty zezwalające na
wystawianie płótna. Wszystkie bez ogródek stwierdzały, że jest ono zwykłym dziełem
artystycznym, zaś Małgorzata mogła jeszcze jedynie dodać, że płótno zdobył jej dziadek jako
łup wojenny. Jej ojciec natomiast, Geoffrey II, opowiadał co innego: że jego rodzic otrzymał
je od kogoś w podarunku. To ostatnie mogłoby być nawet prawdą, chociaż jakże przewrotną:
dzielny Geoffrey de Charny mógł rzeczywiście dostać całun w prezencie — od przebiegłego
dziekana, który zamówił całun u artysty! Jakby nie było, pokaz w Chimay się nie udał. Nie
udało się również późniejsze wystawienie płótna na zamku Germolles, co sugeruje, że i tam
ktoś przyjrzał się bliżej rzekomej relikwii. Czując się osaczona i będąc już w sędziwym wieku,
Małgorzata postanowiła sprzedać płótno.
Naiwnym nabywcą został bogaty książe Ludwik I Sabaudzki, który w 1453 roku za kawałek
lnianego płótna oddał zamek Varambon oraz dochody z dworu i miasta Miribel — transakcja, za
którą Małgorzata de Charny powinna znaleźć się w Księdze Rekordów Guinnessa. Oczywiście
kanonicy podnieśli larum, ale mimo wygrywanych w sądach spraw o zwrot ich własności
i nałożenia na Małgorzatę ekskomuniki przez sąd w Besançon, nigdy już płótna nie odzyskali.
A pozbawiony wpływów z jego wystawień kościółek w Lirey obrócił się w ruinę.
Kilkanaście lat później prawdziwe pochodzenie fałszywego całunu zacznie już odchodzić
w niepamięć i papież Sykstus IV oświadczy, że jest to autentyczne płótno grobowe Chrystusa:
„Całun, w który zostało zawinięte ciało Chrystusa tuż po zdjęciu z krzyża, przesiąknięty
i ubarwiony krwią Jego, przechowują obecnie z wielką czcią książęta sabaudzcy”.
Sabaudowie wystawiali płótno przy różnych okazjach — nie tylko w Chambéry, gdzie
było jego stałe miejsce, ale również w innych miastach Sabaudii. W 1506 roku papież Juliusz II
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]