Boge Anne-Lise - Grzech pierworodny tom 01 - Fatalne spotkanie, Boge Anne-Lise

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
część 1.
Przełożyła
Anna Marciniakówna
Tylul oryginalny serii: Arvesynd
Tytuł oryginału: Skjebnemate
Tłumaczenie z oryginału: Anna Marciniakówna
Ilustracja na okładce: Harald Nygard
Projekt okładki: Media Express Sp. z o.o.
Korekta: Maciej Korbasiński
Skład: Elipsa Sp. z o.o.
ROZDZIAŁ 1
Copyright © 2006 Anne-Lise Boge
Published by arrangement witb N. W. Damm & San AS, Norway
Copyright © for this cditinn by Elipsa Sp. z o.o.
Ali rights reserred
Nigdy przedtem jej nie widział. Była wysoka i szczupła,
z wdziękiem przeciskała się między rzędami ław, podając
półmiski pełne jedzenia i ciężkie misy z zupą. Miała twarz
o czystych, pięknych rysach, ale to, co przykuwało jego
uwagę najbardziej, to były oczy. Wielkie, ciemnobrązowe,
ze złotymi plamkami. Stanowiły niezwykły kontrast z jasny­
mi włosami, upiętymi wysoko pod białym czepeczkiem.
Johan Stornes, dziedzic dworu Stornes, pierwszy raz zo­
baczył młodą Mali Buvik na weselu we dworze Gjelstad
w środkowym Nordmore.
Był rok 1910. Johan i jego rodzice znajdowali się wśród
licznych gości usadzonych przy stołach w wielkiej izbie
i czekających, aż podadzą jedzenie.
- Kim jest tamta dziewczyna? - zapytał Johan swojego
sąsiada, syna bogatych właścicieli jednego z pobliskich
dworów.
- Mali? - tamten w szerokim uśmiechu wyszczerzył zę­
by pokazując, że są one w opłakanym stanie.
Zdążył już wlać w siebie wiele kufli mocnego piwa do­
mowej roboty, a na dodatek parę razy wychodził za oborę,
by pociągnąć solidny łyk bimbru również pędzonego w do­
mu, który, podobnie jak inni, nosił w butelce w tylnej kie­
szeni spodni.
- Urodziwa panna, co? Nie ty jeden jesteś tego zdania.
Ale ty, Johanie Stornes, powinieneś się rozglądać gdzie
indziej, bo to nie jest panna dla ciebie. Mali pochodzi
z malutkiej zagrody na drugim końcu doliny, dzieciaków
ISBN 83-60446-02-4
Klipsa Sp. z o.o.
01-673 Warszawa, ul. Podleśna 4
tel./fax +48 (22) 833 38 22
Printed in EU
Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny'" rozgrywają
się w gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór. przyroda, postaci i tło
kulturowe są autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczyć, ie ani ludzie, ani cala hi­
storia opisana w serii, nie ma żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mo­
jej wyobraźni.
Dziękuję wszystkim, którzy we mnie wierzyli, wspierali mnie
i pomagali w czasie pracy nad „Grzechem pierworodnym"
-
przede wszystkim mojej rodzinie.
Bez was marzenie nigdy nie stalohy się rzeczywistością.
Anne-Lise Boge
mają tam więcej niż owiec. A już najmniej ze wszystkiego
pieniędzy.
Roześmiał się głośno ze swojego dowcipu.
- Tego lata Mali jest na służbie w Gjelstad. Coś mi się
zdaje, że w zeszłym roku też tu służyła - wyjaśnił. - Robi to
pewnie dla rodziny. Jej ojciec niewiele wyciska z tego ka­
wałka ziemi w Buvika, a inwentarza też ma niewiele. Parę
krów, trochę owiec, z tego, co słyszałem. Wszyscy wiedzą,
że w ich gospodarstwie bieda aż piszczy. Gadają, że dziew­
czyna jest zręczna w robocie, ale głowę nosi wysoko, jak
sam widzisz.
Zachichotał i szturchnął Johana w bok.
- Ale przecież nie musisz się z nią zaraz żenić. Taki bo­
gacz jak ty mógłby zaciągnąć ją na siano.
Johan nie odpowiadał. Śledził wzrokiem wysoką dziew­
częcą sylwetkę i czul, że narasta w nim jakiś dziwny, niepo­
kój. Było w niej coś niezwykłego, sam nie wiedział, jak to
nazwać. Dlaczego nigdy przedtem jej nie widział, skoro
prawdopodobnie pracuje w Gjelstad już drugie lato? Jego
rodzice przyjaźnili się z tutejszymi gospodarzami, przeważ­
nie razem spędzali święta Bożego Narodzenia, latem jednak
nie było wielu okazji do wizyt, bo każdy musiał się przede
wszystkim troszczyć o plony. A jeśli już koniecznie trzeba
było coś załatwić w Gjelstad, to przeważnie ojciec wypra­
wiał się w drogę. Pewnie dlatego jej nie spotkałem, myślał.
- Zresztą dla ciebie, Johan, to już chyba najwyższy czas,
żeby się rozejrzeć za jakąś babą, co? - ciągnął sąsiad głośno
siorbiąc zupę, w której pływały smakowite klopsiki.
- De ty właściwie masz lat?
- Nie jestem jeszcze taki stary, żeby się specjalnie spie­
szyć - uciął Johan krótko i potarł ręką spoconą głowę.
Włosy mu się już wyraźnie przerzedziły, ale to u nich ro­
dzinne. Mimo to jego okrągła twarz mocno poczerwieniała,
bo sąsiad trafił w czuły punkt.
- Na jesieni skończę czterdzieści - mruknął niechętnie.
- To powinieneś mieć już co najmniej z pięcioro dziecia­
ków i wnuki w drodze - rzekł tamten, otarł wierzchem dło­
ni usta i beknął głośno. - Nie masz na co czekać, chłopie.
Ale gdyby nawet Mali była odpowiednią kandydatką, to jest
chyba dla ciebie za młoda. Dziewczyna dopiero co skończy­
ła dziewiętnaście lat. Chociaż, z drugiej strony, wiek nie po­
winien być przeszkodą. Młoda dziewczyna w łóżku to kąsek
nie do pogardzenia dla podstarzałego kawalera, wiadomo.
Zachichotał, podniecony, i znowu szturchnął Johana
w bok.
Ten jednak nie odpowiedział. Pociągnął solidny łyk letnie­
go piwa i patrzył w ślad za wyprostowanymi dziewczęcymi
plecami, które zniknęły w drzwiach. Mali, tak ma na imię...
Johan był jedynakiem. Gospodarze Stornes wychowali tyl­
ko jednego syna. Beret, jego matka, dała co prawda życie
pięciorgu dzieciom, ale wszystkie pozostałe zmarły, nim
skończyły rok. Ludzie gadali, że to żal po utraconych dzie­
ciach uczynił Beret taką, jaka jest, zgorzkniałą, żądną wła­
dzy kobietą, która prawie nigdy się nie uśmiecha. Choć
prawda wydaje się jednak nieco bardziej skomplikowana.
Beret bowiem nigdy nie była ani prostolinijna, ani miła
w obejściu. Już jako młoda dziewczyna wyróżniała się upo­
rem i zadzierała nosa. Była jednak świetną kandydatką na
żonę. Zdaje się, że to głównie z tego powodu Sivert Stornes
się w swoim czasie do niej zalecał, zresztą nie bez pewnego
nacisku ze strony własnych rodziców, zwłaszcza ojca, który
miał na myśli przede wszystkim posag panny.
Kiedy Sivert ją spotkał. Beret miała dwadzieścia lat;
wysoka i zimna, budziła w nim coś w rodzaju lęku.
Sam nie wiedział dlaczego. Być może to przez te jej ciemne
oczy, które zdawały się wszystko widzieć i z których rzadko
można było wyczytać uznanie dla czegokolwiek. Nieczęsto
pojawiał się w nich błysk radości czy uśmiechu, Sivert od
6
7
początku zdawał sobie z tego sprawę. Trudno było o niej po­
wiedzieć, że jest piękna, ale zdaniem Siverta sprawiał to jej
charakter, gdyby bowiem była miła i przyjazna, sprawiałaby
zupełnie inne wrażenie, może nawet wydawałaby się uro­
dziwa. Sivert pamiętał, jak bardzo fascynowała go jej nie­
zwykle szczupła talia, którą świadomie podkreślała mocno
dopasowanymi bluzkami i sukniami. A włosy miała ciemne,
prawie czarne. To raczej niezwykle w tej części kraju. Oj­
ciec Beret tłumaczył, że włosy odziedziczyła po swojej bab­
ce, jakby się obawiał, że narzeczony pomyśli o jakiejś nie­
czystej krwi w rodzinie.
Beret była najstarsza z czwórki rodzeństwa. Pozostali
trzej to chłopcy. A jednak Sivert od początku wiedział, kto
rządzi w ich domu. Jak na pannę miała niebywale ostry język
i nikomu nie pozwoliła sobą kierować. Nawet jej ojciec mu­
siał przyznać w rozmowie z ojcem Siverta, że tak właśnie jest.
- Pojęcia nie mam, skąd jej się to wzięło - mówił z wy­
muszonym śmiechem. - Ale tam, gdzie znajdzie się Beret,
tam wszystkim rządzi ona. Od maleńkości taka była. Może
przez to, że jej matka dużo chorowała, leżała w łóżku i Be­
ret musiała ją zastępować, dopóki matka nie umarła?
Przedwcześnie - dodał ze smutkiem na twarzy. - Beret by­
ła gospodynią w tym domu już jako kilkunastoletnia dziew­
czyna. Być może z czasem stała się trochę...
Umilkł i gładził rękami głowę.
- Ale zręczniejszej kobiety ani bardziej robotnej żaden
chłop nie znajdzie, to mogę ci obiecać, Stornes. Twój syn
dostaje dobrą gospodynię, lepszej od mojej Beret nie ma!
O uczuciach się nie mówiło.
interesowana mężczyznami, pojął to w miarę upływu lat.
Mężczyzna był jej potrzebny jedynie po to, by płodzić dzieci.
Może zresztą zdawała sobie sprawę z tego, że osoba tak
wojownicza i mało sympatyczna jak ona nie będzie miała
zbyt wielu możliwości wyjścia za mąż, i dlatego zgodziła się
bez protestów?
Tak więc pobrali się. Sivert dostał gospodynię, ale nie­
wiele więcej. Beret nie była z tych, co wślizgują się mężowi
do łóżka, pozwalała mu jedynie z wielką łaską zbliżyć się do
siebie od czasu do czasu. Trzeba zapewnić przyszłość rodu.
Mąż szybko się domyślił, że tylko to jest dla niej ważne.
Sivert nie pamiętał, by oni oboje kiedykolwiek przeżyli
chwile prawdziwych uniesień. Beret wypełniała jednak
swój małżeński obowiązek i Sivert nauczył się z nią żyć.
W miarę jak lata mijały, popadał w rezygnację, stał się mil-
kliwy i ponury. Człowiek robi się taki z braku miłości, my­
ślał. Co do jednego mimo wszystko ojciec Beret miał rację -
okazała się znakomitą gospodynią. Prowadziła gospodar­
stwo męża żelazną ręką. Posag żony Sivert przeznaczył na
zakup większej ilości ziemi i lasu, pomnożył też liczbę in­
wentarza. Z czasem Stornes stało się jednym z największych
gospodarstw w okolicy, a jego właściciele cieszyli się szacun­
kiem sąsiadów, chociaż może nikt ich specjalnie nie lubił.
Ludzie nie mieli Sivertowi wiele do zarzucenia, uważali
raczej, że jest bezwolnym pionkiem w rękach władczej żo­
ny. Niewielu też wierzyło, że jest z nią szczęśliwy, mimo do­
statku. Z Beret mało kto utrzymywał bliższe stosunki, chy­
ba że było to już absolutnie konieczne. Większość znajo­
mych z trudem znosiła krytyczne spojrzenie i złośliwe ko­
mentarze. Do wielkiej rzadkości należały przypadki, że Be­
ret zamieniła z kimś parę życzliwych słów. Prawie nikt nie
wyrażał się o niej ciepło, a ona sama sprawiała wrażenie, że
na nikim jej nie zależy i nikogo nie potrzebuje.
Johan Stornes, dziedzic majątku i oczko w głowie mat­
ki, uważany był przez ludzi ze wsi za człowieka słabego cha-
Beret przyjęła oświadczyny Siverta pewnie dlatego, że był
właścicielem okazałego dworu, przynajmniej on tak myślał.
Innymi jego cechami specjalnie się nie interesowała, spo­
strzegł to dość szybko. Właściwie Beret w ogóle nie była za-
8
9
rakteru. Lata mijały, a on kręcił się po obejściu, wydawał się
ociężały i niezbyt rozgarnięty. I nie ma się czemu dziwić,
plotkowano w okolicy, kiedy parę osób miało okazję zebrać
się nad kubkiem kawy czy piwa. Nie ma się czemu dziwić,
bo przecież niełatwo być innym pod okiem takiej matki jak
Beret. Niektórzy uważali, że skoro Johan nigdy nie potrafi
się matce postawić, to jest pewnie bardziej gamoniowaty,
niż na to wygląda. Bo to przecież on miał objąć gospodar­
stwo i zadbać o dalszy rozwój rodu, czas więc najwyższy, by
okazał wreszcie jakąś inicjatywę. Johan jednak niezmiennie
robił, co mu matka kazała, zdumiewająco bierny i pozba­
wiony wyrazu. Niewielu udało się nawiązać z nim kontakt,
a już chyba nikt nie mógłby powiedzieć, że go zna.
- Jeśli kiedykolwiek jakaś panna zechce za niego wyjść,
zrobi to jedynie dla pieniędzy i pozycji - szeptały kobiety,
którym zdarzyło się pracować w Stornes i które za nic nie
chciałyby tam wrócić. - Co to za kawaler, ani na niego po­
patrzeć, ani, ech, pod każdym innym względem też nic spe­
cjalnego. Ponury i milkliwy, a w obecności kobiet zachowu­
je się bez pojęcia, jak jakiś głupek. I która to by chciała się
za takiego wydać, zwłaszcza gdy pomyśleć, że za teściową
będzie miała Beret? Ani dobrobyt, ani pozycja nic tu nie po­
mogą. Jeśli znajdzie się w końcu jakaś kandydatka, to tylko
z musu zgodzi się na małżeństwo z tym dziedzicem.
Tak więc Johan dobijał czterdziestki i jak dotychczas
żadna panna nie zgodziła się sprowadzić do Stornes jako
młoda gospodyni. Zresztą nikt też nie był pewien, czy Jo­
han wiele panien pytał o zgodę. Nie ulegało jednak wątpli­
wości, że prędzej czy później musi sobie żonę znaleźć. Beret
przecież chciała, żeby ród trwał również w przyszłości, choć
kandydatce na żonę łatwiej byłoby chyba przecisnąć się
przez ucho igielne, niż zdobyć uznanie przyszłej teściowej.
Johan ze swej strony przyjmie każdą, jaką matka mu znaj­
dzie, uważali ludzie. Zawsze przecież był jej podporządko­
wany.
- Ciekawe, kogo w końcu Beret uzna za odpowiednią żo­
nę dla swojego syna? - zastanawiali się wszyscy w okolicy.
Nigdy dotychczas nie było nawet plotek o Johanie i ja­
kiejś pannie, większość myślała jednak podobnie jak jego są­
siad na weselu, że czasu Johan ma coraz mniej. A może
z tym Johanem coś nie w porządku? Kobiety stawały blisko
siebie z pochylonymi głowami i szeptały, mężczyźni byli bar­
dziej dosadni, jeśli rozmowa zeszła na dziedzica Stornes.
Czy to możliwe, żeby Johan nie był w stanie zbliżyć się do
kobiety? Gdyby tak, byłby wielki skandal. Beret nigdy by się
do czegoś takiego nie przyznała. I gdyby nawet tak było,
i tak by go ożeniła, fantazjowali i chichotali złośliwie.
Weselny posiłek ciągnął się długo, jak to zwykle bywa
przy tego rodzaju okazjach. W końcu w izbie zrobiło się
nieznośnie gorąco, a zupa mięsna, którą podano, jeszcze
bardziej rozgrzewała gości. Johan musiał raz po raz wycią­
gać z kieszeni wielką chustkę i ocierać czerwoną od upału
twarz, po której pot spływał strumieniami. Ostry odór po­
tu, tabaki i cierpkiego dymu z fajek mieszał się z wonią je­
dzenia i wywoływał w nim mdłości. Pragnął wstać i wyjść,
ale w porządnym towarzystwie nie wolno się tak zachowy­
wać. A już na pewno nie wolno, jeśli pochodzi się ze Stor­
nes.
Pospiesznie zerkał w stronę rodziców, których posadzo­
no przy stole dla gości honorowych. Matka siedziała sztyw­
na i wyprostowana, sprawiała wrażenie, że nie czuje gorąca,
wyniosła jak zawsze. Czujnym wzrokiem obserwowała zgro­
madzonych, niczym jastrząb, który czai się po zdobycz.
I w jakimś sensie tak właśnie było. W towarzystwach,
w których znajdowały się córki bogatych gospodarzy, Beret
nieustannie wypatrywała przyszłej synowej. Dotychczas
jednak żadnej nie znalazła.
Ojciec, zdaje się, zdążył już wypić więcej, niż obyczaj do­
zwalał, i dla odmiany wyglądał na rozluźnionego, ożywiony
rozmawiał z sąsiadami. Długo to nie potrwa, myślał Johan.
10
11
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wolaosowinska.xlx.pl
  •