Blondynka jaguar i tajemnica Majow e c298, e
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Rozdział 1W imperium Majówczasie podróży jestem jak żółta łódź podwodna. Głęboko zanurzona. Wewłasnych myślach. Zdarza się jednak czasami, że ocean zamienia się w pustynię. Takjak wtedy, gdy autobus wyrzucił mnie na szosie, a kierowca machnął ręką w bliżejnieokreślonym kierunku.– Tam? – zapytałam z nadzieją, nie do końca sama rozumiejąc, gdzie miałoby sięznajdować to tajemnicze „tam”, z którego miałam łapać następny środek transportu.Odpowiedział mi ryk silnika wymieszany z kłębami czarnych spalin, którewzbiłyby się w powietrze jak potworna chmura, gdyby nie fakt, że spod kół auto-busu jednocześnie podniosły się dzikie obłoki białego pyłu, który chwilowo zasłoniłwszystko. Nawet moje własne myśli.Autobus pogalopował w siną dal, a ja, usiłując nie wykaszleć z siebie wszystkichwnętrzności, szarpnęłam za torbę i ruszyłam przed siebie.Szosa była w całkiem dobrym stanie, równa i gładka, pokryta asfaltem. Jedynajej wada polegała na tym, że wciąż znajdowała się w trakcie budowy, a jeśli ktoświdział kiedykolwiek budowane drogi, to wie, że potrzeba do tego setek ton piasku,który rozpada się na drobny i sypki biały pył, który przy najmniejszym powiewiewiatru unosi się nad ziemią. Wiatru zaś tamtego dnia nie brakowało. Powiem wię-cej: trwał festiwal huraganów i tajfunów wywoływanych przez pędzące dookołaciężarówki, autobusy i pickupy. Właśnie przejechał następny samochód, posypującmnie coraz grubszą warstwą białego kurzu, który skrzypiał w zębach, dławił w gar-dle i szczypał w oczy. Gwatemalscy kierowcy mają w sobie dziwny niepokój, którykaże im pędzić na złamanie karku niezależnie od okoliczności. Równie gwałtow-nie naciskają na pedał hamulca, gdy na horyzoncie pojawi się samotny pieszy. Nietrzeba czekać na nieistniejących przystankach. Wystarczy pojawić się na drodze,żeby zatrzymać pierwszy przejeżdżający autobus.7WNie zdziwiłam się więc, gdy nagle w chmurze kosmicznego pyłu usłyszałamzgrzyt hamulców i charakterystyczne rzężenie silnika. To był jeden ze słynnychamerykańskich autobusów, które w latach sześćdziesiątych dowoziły dzieci do szko-ły. Były specjalnie zaprojektowane, z długą maską, niewielkimi oknami podno-szonymi do góry i specjalną ramą do otwierania drzwi, którą obsługiwał osobiściekierowca. Wszystkie były pomalowane na żółto i musiały spełniać tak surowewymogi bezpieczeństwa, że okazały się prawie niezniszczalne. Po latach służbyw USA traiły do Meksyku, Gwatemali, Nikaragui, Hondurasu i innych krajówAmeryki Środkowej, gdzie przewożą dorosłych na jak najbardziej poważnych tra-sach międzymiastowych. Siedzenia są wprawdzie za ciasne, przestarzałe silnikizatruwają środowisko, a w środku wciąż wiszą instrukcje dla grzecznych uczniów,ale udało się zamalować żółtą farbę i napis SCHOOL BUS pełnymi fantazji ko-lorami miejscowych artystów.Taki właśnie autobus zahamował z piskiem opon kilka kroków ode mnie a ja,zgodnie z lokalnym zwyczajem, z nadzieją zawołałam dokąd chcę jechać. Musiało tozostać odebrane jako totalne nieporozumienie, bo w następnej sekundzie autobus wy-puścił na mnie kłęby czarnych spalin, posypując po chwili białym pyłem spod odjeż-dżających w pośpiechu kół. Z tej chmury wyłoniła się nagle Indianka z dzieckiem.Spojrzałyśmy na siebie z zaskoczeniem. Indianka była ubrana w tradycyjny strój,czyli grubą, bogato haftowaną bluzkę zwanąhuipili spódnicę z kilku metrów mate-riału okręconego wokół bioder i związanego haftowanym paskiem. Ja miałam włosybiałe i sztywne od kurzu, krótkie spodenki i koszulę z podwiniętymi rękawami.Poczułam się jak w ilmie „Powrót do przeszłości”. Traiłam właśnie do szcze-liny w czasoprzestrzeni, a Indianka była uciekinierką z Imperium Majów, gdzieurządzano obławy na jeńców i niewolników. Nikt nie mógł być pewien swojejprzyszłości. Bogowie opiekowali się światem pod warunkiem, że pod dostatkiembędą mieli tego, co lubią najbardziej, czyli ludzkiej krwi. Władcy własnoręcznienakłuwali sobie języki, uszy i intymne części ciała, żeby nakarmić bogów własnąkrwią. Wojny urządzano wyłącznie po to, żeby schwytanych żywcem przeciwnikówzłożyć w oierze. Największym zdumieniem dla Majów było to, że Hiszpanie poprzybyciu do Ameryki Środkowej strzelali do Indian z broni palnej i zabijali ichna śmierć. Takie marnotrawstwo nie mieściło im się w głowie, bo przecież martwywróg jest całkowicie bezużyteczny. Żywego można przywiązać do pala, pomalowaćna niebiesko, białą farbą zaznaczając miejsce, gdzie znajduje się jego serce. Następniewojownicy rozpoczynali dookoła niego dziękczynny taniec, przerywany na chwilęprzez kapłana, który ostrym nożem nacinał genitalia oiary i pierwszymi kroplamijego krwi smarował twarze boskich posągów. Potem taniec trwał jeszcze przez jakiśczas, by wreszcie na określony znak wszyscy tancerze jednocześnie napinali łukii strzelali prosto w serce oiary. Strzały sterczały z jego ciała jak kolce gigantycznegojeża. Krew oiarowywano bogom.Kup książkęIndianki sprzedająceowoce na targowiskusą ubrane w tradycyjnystrój – haftowanągrubą bluzkę zwanąhuipili spódnicęzrobioną z pasamateriału zawiniętegona biodrach8Kup książkęRzeźbiarz obudziłsię jak zwykle przedświtem, wypiłszklankę gorącejkukurydzianki i jakco rano zabrał siędo pracy w swoimdomowym warsztacieKup książkęKup książkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]