Blake Maya - Gorące Rio,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->DELUCAMaya BlakeGorące RioTłumaczenie:Ewa PawełekROZDZIAŁ PIERWSZYTheo Pantelides z piskiem opon zatrzymał czarnego astona martina przedgłównym wejściem hotelu Grand Rio. Wystawne przyjęcie, którego celem byłakwesta na rzecz dzieci z najuboższych dzielnic, rozpoczęło się piętnaście minuttemu. Oczywiście zdążyłby na czas, gdyby nie kolejny telefon od starszegobrata, Ariego.Pospiesznie wysiadł z samochodu, czując na twarzy wieczorne, nieco dusznepowietrze, typowe dla Rio de Janeiro. Rzucił boyowi hotelowemu kluczyki, a samz dziwnym, zagadkowym uśmiechem na ustach, wszedł do holu luksusowego,pięciogwiazdkowego hotelu. Marmurowa posadzka lśniła czystością, a ścianyzdobiły artystycznie oświetlone reliefy. Doskonałe miejsce świadcząceo zamożności, dobrym guście i szerokich kontaktach gospodarza imprezy. Theoprychnął pod nosem. Trzeba czegoś więcej, żeby go oszukać. Postanowił jednakudawać, że bierze udział w tej grze. Przyjdzie czas, gdy z satysfakcją zakończyzabawę. Już wkrótce.Na spotkanie wyszła mu starannie ubrana blondynka, w diamentowej kolii naszyi i niebotycznie wysokich szpilkach. Usta w kolorze dojrzałej truskawkirozchyliły się w szerokim uśmiechu.‒Dobry wieczór, panie Pantelides. Dziękujemy, że zaszczycił nas pan swojąobecnością.Theo odpowiedział w podobnym tonie, przywołując na twarz specjalnyuśmiech, którego się nauczył, odkąd skończył osiemnaście lat. Nie potrafiłbyzliczyć, ile razy dzięki niemu udało mu się uniknąć kłopotów, a także ukryćprawdziwe emocje.‒Oczywiście. Byłoby wielkim nietaktem, gdybym się nie zjawił, będąchonorowym gościem, prawda?Zaśmiała się lekko.‒Tak… nie, to znaczy, cieszymy się, że pan przybył. W zasadzie wszyscygoście już są i częstują się drinkami w sali balowej. Gdyby pan czegośpotrzebował, czegokolwiek, mam na imię Carolina. – Przez uczernione maskarądługie rzęsy posłała mu kokieteryjne spojrzenie, wyraźnie sugerujące, żepomimo obowiązków hostessy gotowa jest się nim zająć w specjalny sposób.‒Obrigado – odparł po portugalsku, bez obcego akcentu. Poświęcił wieleczasu, studiując niuanse tego języka. Podobnie jak opracowując sekretny planzniszczenia pewnej osoby. Nie mógł sobie pozwolić na żaden błąd, żadnąpomyłkę.Stojąc w podwójnych drzwiach sali balowej, odwrócił się jeszcze w stronęhostessy.‒Powiedziała pani, że wszyscy goście już przybyli. A gospodarz przyjęciaBenedicto da Costa z rodziną również? – spytał chłodnym tonem.‒Tak, przyjechali pół godziny temu – odparła z wyraźną rezerwą.‒Dziękuję – powiedział, uśmiechem pokrywając buzujące w nim emocje. – Jestpani bardzo pomocna.Blondynka ponownie posłała mu zalotne spojrzenie, ale zanim zdążyławytoczyć cały arsenał kobiecych sztuczek, Theo zniknął za drzwiami. Przybył naprzyjęcie w jednym celu, dla Benedicta da Costy. To, co zamierzał zrobić,poparte było długimi przygotowaniami. Jego działania cechowały skrupulatnośći skuteczność. Pewnie dlatego w rodzinnym przedsiębiorstwie Pantelides Inc.pełnił funkcję mediatora i specjalisty od rozwiązywania problemów. Nie wierzyłw przeznaczenie, ale nie mógł zlekceważyć głęboko zakorzenionego w sercuprzeświadczenia, że jego profesja sprawiła, że znalazł się w Rio, bliskoczłowieka, którego nienawidził od dwunastu lat. Najchętniej przeprowadziłbyakt zemsty tu i teraz, ale na to był zbyt rozsądny. Wkrótce…Ari i Sakis zaczęli się domyślać, dlaczego postanowił przedłużyć pobyt w Rio.Nie zważał jednak na opinię starszych braci. Nic nie mogło go powstrzymać. Byłpewien swoich racji i zamierzał sam decydować o swoim losie. Oczywiście,gdyby Ari znał szczegóły, próbowałby go od tego odwieść na wszelkie sposoby.To on od wielu lat pełnił rolę głowy rodziny. Theo dziękował Bogu, że cała uwagaAriego skupiała się teraz na jego pięknej narzeczonej Perli i dziecku, które byłow drodze. W przeciwnym razie, byłby gotów przyjechać do Rio, żeby sięrozmówić z młodszym bratem. Nie, nawet Ari nie byłby w stanie gopowstrzymać. Potrząsnął głową, odrywając się od myśli o rodzinnych relacjach,i zrobił krok w przód.Gdy przekroczył próg sali balowej, była pierwszą osobą, którą zobaczył.Trudno było jej nie zauważyć, wyróżniała się w tłumie innych gości. Wytyczne codo ubioru na ten wieczór były jasno określone w zaproszeniu. Obowiązał strójwieczorowy i stonowane kolory. Ona zaś miała na sobie prowokująco krótką,krwistoczerwoną sukienkę, dopasowaną do bardzo kobiecej sylwetki. Mógłtylko stać i się gapić, sycąc wzrok zjawiskową dziewczyną. Poznał ją od razu.Inez da Costa… Najmłodsza latorośl Benedicta. Dwudziestoczteroletnia,zmysłowa, niepokorna… Wbrew woli poczuł, że robi mu się gorąco, gdyobejmował wzrokiem duży biust, wąską talię i proporcjonalne biodra.Wiedział wszystko o każdym członku rodziny da Costa. Aby jego plan mógł siępowieść, musiał mieć dostęp do wszelkich informacji, by potem odpowiednio jewykorzystać. Inez da Costa nie była wcale lepsza od swojego ojca i brata. Z tąróżnicą, że oni, aby osiągnąć cel, stosowali brutalną przemoc i szantaż, ona zaśposługiwała się swoimi wdziękami.Nie dziwił się, że mężczyźni szaleli za jej kształtami Marlin Monroe.Nieczęsto można było spotkać kobietę o idealnych proporcjach klepsydry.Widział, jak goście, z którymi rozmawia, spijają z jej ust każde słowo, wpatrującsię w nią z cielęcym zachwytem.Niedaleko stał sam Benedicto, a obok niego syn. Pomimo skrojonego na miaręgarnituru i drogich dodatków było w nim coś, co budziło niechęći niekontrolowany lęk. Grube, nieregularne rysy twarzy i małe, świdrujące oczkasprawiały, że przypominał jaszczura albo innego gada. Nie budził sympatii,raczej strach, ale to akurat mu bardzo odpowiadało. Theo wiedział, żeBenedicto potrafił odpowiednią mimiką i tonem głosu osiągnąć wszystko, naczym mu zależało. Był bardzo wpływowym człowiekiem i jednym gestem mógłkogoś pogrążyć lub uratować. Nic więc dziwnego, że połowa gości, przybyła nakwestę tylko po to, by zyskać w jego oczach.Pięć lat wcześniej Benedicto jasno nakreślił swoje polityczne aspiracje i odtego momentu sukcesywnie rósł w siłę, stosując podejrzane metody. Theo nawłasnej skórze przekonał się, jak groźny potrafi być da Costa, i nie zamierzałtego darować.Wziął ze stolika kieliszek szampana i upił łyk, ruszając w głąb sali. Wymieniałuprzejmości z ministrami i dygnitarzami, którzy starali się zyskać przychylnośćkogoś, kto nosił nazwisko Pantelides. W pewnym momencie zorientował się, żeBenedicto i Pietro spostrzegli jego obecność. Theo mało nie parsknął śmiechem,gdy zobaczył, jak poprawiają muchy i prostują się na baczność. Udał, że ich niewidzi, odwrócił się i skierował kroki tam, gdzie stała córka Benedicta. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wolaosowinska.xlx.pl
  •