Blake Jennifer - Rodzina Benedictów 02 - Luke, cykl Rodzina Benedictów

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JENNIFER BLAKE
Roan
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Okazja, na którą czekała, nadarzyła się trzeciego wieczoru.
Victoria Molina-Vandergraff, przepełniona wściekłością i od­
razą, w każdej chwili gotowa była do działania, a mimo to
niewiele brakowało, by zaprzepaściła swoją jedyną szansę.
Jeszcze przed sekundą leżała związana na podłodze skra­
dzionej furgonetki, przeklinając w duchu dwóch drani, siedzą­
cych z przodu, oraz ponaglając policjanta, który ich ścigał.
Nagle furgonetka na mokrym zakręcie wpadła w poślizg i Vic­
kie potoczyła się po brudnym dywaniku. Samochód wypadł z
szosy i przez pełną napięcia chwilę frunął w powietrzu, a po­
tem uderzył w drzewo.
Powietrze wypełnił trzask rozdzieranego metalu, a szyby
rozbiły się w drobny mak i z brzękiem opadły na podłogę.
Vickie ześliznęła się po dywaniku, aż wreszcie zdołała się
chwycić bocznej ścianki. Furgonetka odskoczyła do tyłu, silnik
zamarł.
Reflektory radiowozu przecięły ciemność, zazgrzytały ha­
mulce, żwir wzbił się w górę. Sekundę później z megafonu
rozbrzmiał głęboki, pełen złości głos funkcjonariusza.
- Wysiadać! Ręce przed sobą! Już!
- Cholera! Co mamy zrobić?
Porywacz, którego setki kilometrów temu, jeszcze na dro­
gach Florydy, nazwała Gburkiem, wywarczał to pytanie do
kumpla siedzącego za kierownicą. Gapcio, który szarpał
dźwignią biegów, by wrzucić wsteczny bieg, a jednocześnie
6
ROAN Jennifer Blake
kręcił kierownicą tak, że koła coraz bardziej zapadały się w
błoto, jak zwykle wyjęczał tylko jakieś przeprosiny.
Gburek puścił wiązankę mało wymyślnych przekleństw, sta­
rając się przy tym zobaczyć coś przez okno.
- Jezu, to auto szeryfa z tej dziury! Jest napis na masce.
- Widzę tylko wielkiego faceta z pistoletem - pisnął Gap­
cie Pochylony w swoim fotelu, jakby całym ciałem chciał
zmusić samochód do jazdy, nadal szarpał dźwignię biegów.
- Zabije nas! Mówiłem ci, że włamanie do tego sklepiku to
głupi pomysł, ale ty powiedziałeś: „Wcale nie. Turn-Coupe to
zacofane luizjańskie miasteczko. Nie będą mieli kamer bez­
pieczeństwa, ani alarmu, ani glin na nocnym dyżurze...".
- Do diabła, skąd mogłem wiedzieć?
- To ty jesteś mózgiem, no nie? A teraz już po nas. Takiego
wielkiego szeryfa z prowincji mało obchodzi, do kogo strzela.
- Mnie nie zastrzeli!
Gburek gwałtownym ruchem wyciągnął ze schowka pisto­
let, a potem zanurkował pod deskę rozdzielczą i poczołgał się
między fotelami.
- Dokąd idziesz? - spytał Gapcio, wciąż mordując się z
dźwignią biegów. Furgonetka przejechała kilka centymetrów.
- Stworzyć sobie możliwość ucieczki.
- A jak, do diabła, zamierzasz to zrobić?
Gburek, który czołgał się do Vickie, nie odpowiedział.
Ujrzała jego zęby, lśniące w świetle reflektorów radiowozu.
Rozpaczliwie przycisnęła się do ścianki, bo zobaczyła, że Gbu­
rek wpycha pistolet za pasek i wyciąga z buta nóż. Zanim zdą­
żyła nabrać powietrza i krzyknąć, przeciął taśmę, którą miała
związane nogi i ręce, a potem kazał dziewczynie wstać.
- No - burknął i zaśmiał się złośliwie - wygląda na to,
że to twój szczęśliwy dzień.
- Co chcesz zro...
ROAN Jennifer Blake
7
Gburek nie dał jej skończyć, tylko popchnął ją mocno na
tył furgonetki, a wolną ręką wyciągnął zza paska pistolet.
Uruchomiony wreszcie przez Gapcia silnik zawył, furgo­
netka podskoczyła i znów rąbnęła w drzewo. Vickie zanurko­
wała ku tylnym drzwiom. Gburek skoczył na nią, uderzył ją
ramieniem w głowę i z impetem pchnął na oszklone drzwi. Po­
czuła się tak, jakby mózg obijał jej się w czaszce. Przez chwilę
widziała tylko czerwoną mgłę, a w głowie poczuła straszny
ból. Jednak gdzieś, w jakimś zakamarku umysłu, zanotowała
głuchy stuk, który pojawił się w momencie, gdy pistolet Gbur-
ka upadł na podłogę.
Bandzior zaklął. Odpychając Vickie, zaczął macać wokół
siebie, by znaleźć broń.
- Wysiadać! Natychmiast!
- Ten cholerny glina już nas ma - mamrotał Gapcio w
panice. - Musimy jakoś rozkołysać tę kupę złomu...
Nagle Vickie poczuła się jak bohaterka surrealistycznej opo­
wieści, a głęboki, wibrujący głos policjanta, dobiegający z ciem­
ności, przywódł jej na myśl bohaterskich szeryfów, którzy w licz­
nych filmach akcji pojawiają się w ostatniej chwili i ratują z opre­
sji niewinnych ludzi...
Powoli uniosła się i przez okno tylnych drzwi zobaczyła
ciemną sylwetkę „jej" szeryfa. Postąpił do przodu, a widoczny
w światłach reflektorów ogromny cień jego postaci przypomi­
nał legendarnego olbrzyma. Gapcio uparcie wrzucał tylny bieg,
aż wreszcie w powietrzu rozszedł się smród palonej gumy, a z
jowu wytrysnęły fontanny błota i opadły na żwirową drogę.
- Taa, wyjdziemy, ale nasza bogata dziwka wyłazi pierw­
sza. - Gburek wyminął Vickie, by otworzyć tylne drzwi.
Chciał jej użyć jako tarczy, lecz ona miała swój plan, wy­
snuty z filmowych doświadczeń. Obawiała się tylko jednego:
w kinie takie rzeczy się udawały, ale nie była pewna, czy ten
8
ROAN Jennifer Blake
prowincjonalny szeryf zechce zachować się jak policjant z ekra­
nu. Przecież nie wiedział, że została porwana. W ogóle nic o
niej nie wiedział.
- Czekaj! - wrzasnął Gapcio, gdy furgonetka znów sko­
czyła do przodu, zataczając się w koleinach, które sama wy­
żłobiła. - Już ruszamy!
Lecz Vickie nie zamierzała dalej z nimi jechać.
Gdy Gburek odwrócił głowę, by ocenić szansę ucieczki,
zerwała się na nogi, ale szarpnięcie furgonetki znów powaliło
ją na podłogę... i łokciem zawadziła o pistolet. Natychmiast
pochwyciła go w dłonie.
Gburek okręcił się na pięcie i Vickie ujrzała błysk noża w
jego ręce.
- Stój! - Uniosła pistolet i zacisnęła palce na spuście.
Dzięki kursowi samoobrony, na który uczęszczała jeszcze przed
pójściem do college'u, umiała strzelać. I zrobi to, jeżeli będzie
to jej jedyna szansa.
Gburek zatrzymał się w miejscu. Stali naprzeciw siebie jak
skamieniali.
- Chris, udało się! - wrzeszczał Gapcio. - Jedziemy!
Furgonetka ruszyła. Vickie odskoczyła do tyłu, wymacała
klamkę drzwi i przekręciła ją, potem dla złapania równowagi
chwyciła się za framugę - i skoczyła.
W następnej chwili kierował nią czysty instynkt, wykształ­
cony dzięki długim latom uprawiania gimnastyki i znajomości
z kapitanem drużyny skoczków spadochronowych, który uczył
ją opadać na ziemię tak, by nie skręcić sobie karku. Wyko­
rzystując impet, potoczyła się w kierunku szeryfa, by znaleźć
się jak najdalej od porywaczy. Wreszcie z wielkim wdziękiem,
choć nieco chwiejnie, zerwała się na nogi i stanęła przed sze­
ryfem - z ciężkim pistoletem w dłoniach. Odrzuciła na plecy
włosy związane w gruby ogon, dzięki czemu przejrzała na oczy,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wolaosowinska.xlx.pl
  •