Blawatska Helena - Dziwy Indji, x.ZWYKŁE B-R-E-D-N-I-E
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Dziwy Indji
Helena.P.Bławatska
I
Akurat sze
dziesi
t cztery lata temu t. j. w ko
cu 1818 r. we wrze
niu, niedaleko
Malabarskiego wybrze
a Indji południowych i raptem o 350 mil (ang,) od piekła Drawidyjskiego,
zwanego Madrasem, dokonano przypadkowo odkrycia całkiem nieoczekiwanego rodzaju. Wydało
si
ono wtedy wszystkim do tego stopnia dziwne, wprost nie prawdopodobnem,
e z pocz
tku
nikt w to nie wierzył. W jednej chwili powstały m
tne, fantastyczne słuchy, naprzód
ród ludu,
potem i w wy
szych sferach. Lecz kiedy dostały si
do gazet miejscowych i zamieniły w
rzeczywisto
oficjaln
, gor
czka wyczekiwania przeszła u wszystkich w stan zgoła febryczny.
W wolno poruszaj
cych si
i z powodu upału prawie zanikaj
cych w bezczynno
ci
mózgach madraskich Anglików dokonała si
perturbacja molekularna, mówi
c j
zykiem znanych
fizjologów. Wszystko, z wyj
tkiem limfatycznych mudiljarów, ł
cz
cych w sobie temperamenty
aby i salamandry, poruszyło si
, zakotłowało i j
ło nagłos bredzi
o jakim
cudnym chłodnym
edenie, w samem łonie ,,Gór Bł
kitnych"
(po ind.-ang. Nilgluri), odkrytym rzekomo przez dwóch
dzielnych my
liwców. Wedle ich informacji, jest tam raj ziemski: wonne zefiry i chłodek, jak rok
długi; kraina, ponad mgłami Coimbatore *), gdzie szumi
wspaniałe wodospady, gdzie od
stycznia do grudnia panuje wieczna europejska wiosna, kwitn
dzikie ró
e i heliotropy, pachn
wielkie jak dzbany lilje **), gdzie bujaj
na swobodzie, s
dz
c po ich wielko
ci, przedpotopowe
bawoły i mieszkaj
guliwerowscy olbrzymi i lilipuci; ka
da dolina, ka
dy przesmyk górski tej
cudnej indyjskiej Szwajcarji przedstawia sob
oddzielony od reszty
wiata zak
tek raju
ziemskiego itp.
Od tych opowie
ci w wielce szanownych ojcach „Wschodnio-Indyjskiej Kompanji"
poruszyła si
senna i niemniej od mózgów w stanie atrofji b
d
ca w
troba, i
linka poszła im do
ust. Z pocz
tku nikt nie wiedział, gdzie mianowicie odkryto takie cuda, ani
*) Jak przypuszczaj
, wskutek silnego upału w paruj
cych błotnistych miejscowo
ciach mgła
ciele si
na
wysoko
ci 3—400 stóp nad póz. morza wzdłu
całego ła
cucha gór Coimbatorskich.— stały bł
kitny tuman,
niezwykle
ywej barwy, zamieniaj
cy si
w okresie mtisonów w chmury deszczowe.
**) Nie jest to przesadzony opis najznamienniejszej, by
mo
e, na
wiecie, florv: krze ró
wszelkich
barw wyrastaj
ponad dachy domów, heliotropy dosi
gaj
20 stóp wysoko
ci; lecz najciekawsze s
lilje, o
kielichach wielkich, jak karafka, odurzaj
cej woni, rosn
ce k
pami, w szczelinach nagich skał, nie ni
ej 7000 stóp
nad póz. morza; najpi
kniejsze, na cyplu Toddawcckim (około 9000 stóp) kwitn
przez dziesi
miesi
cy w roku.
dok
d i jak jecha
po tak n
c
cy we wrze
niu chłód. Wreszcie „ojcowie" zadecydowali,
e nale
y
wzmocni
odkrycie drog
oficjaln
i wywiedzie
si
przedewszystkiem, co to mianowicie
odkryto. My
liwców zaproszono do Głównego Zarz
du Prezydentury i wówczas dowiedziano si
,
e w pobli
u Coimbatore zdarzyła si
rzecz taka.
Lecz, naprzód, co to jest Coimbatore?
Coimbatore — to główne miasto powiatu tej nazwy, a sam powiat le
y o trzysta mil od
Madrasu, stolicy Indji południowych, i wyró
nia si
pod wielu wzgl
dami. Przedewszystkiem,
2
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
był on ziemi
obiecan
dla my
liwych, poluj
cych na słonie i tygrysy, jak równie
na drobniejsz
zwierzyn
, bowiem ten powiat, poza innemi urokami, słynie z moczarów i kniej. Czuj
c
mier
,
słonie, niewiadome dlaczego, zawsze wychodz
z puszczy w błota. Tam wła
w gł
boki ił, gdzie
w spokoju gotuj
si
do nirwany. Dzi
ki takiemu szczególnemu ich przyzwyczajeniu moczary
obfituj
w kły słoniowe, które wydobywa si
tam (lub raczej wydobywało si
ongi
) do
łatwo.
Mówi
„wydobywało si
" w przeszło
ci. Niestety, dla biednych Indji wszystko od tego
czasu zmieniło si
! Teraz w nich nic si
nie wydobywa i nikt nie mo
e niczego wydoby
, chyba
tylko wicekról, któremu wicekrólowanie daje honory monarsze i szalone pieni
dze, zreszt
niekiedy z domieszk
zgniłych jaj od sierdzistych Indo-Anglików. Mi
dzy „ongi" a „teraz" legła
przepa
bryta
skiego „presti
u", wpoprzek której stoi widmo lorda Beaconsfielda... *) Ongi
„ojcowie Kompanji" wydobywali, kupowali, odkrywali i zachowywali. Teraz, rada
wicekrólewska otrzymuje, pobiera, odbiera i niczego nie zachowuje. Ongi „ojcowie" byli sił
p
dn
w kr
eniu zastygaj
cej krwi Indji, któr
, chocia
ssali, lecz niekiedy i od
wie
ali,
dolewaj
c nowej krwi w prastare
yły tej krainy. Teraz za
wicekról ze sw
rad
dolewaj
chyba
tylko
ółci. Wicekról jest
rodkowym punktem ogromnego imperjum, z którem nie ma nic wspól-
nego, nawet sympatji. „Ojcowie", je
li byli w pewnym sensie chwastem ojczyzny po
wi
tnej
krowy, byli jednak i soczystym łopianem,
ywi
cym miljony łagodnych osłów. A wicekról to
wspaniały kwiat, sztucznie zaszczepiony na ro
linie, zwanej Cesarstwem Indji, który wyczerpuj
c
jej siły, zabija powoli sam
ro
lin
. Według poetycznego wyra
enia sir Ryszarda Temple'a
„wicekról—to mocna o
, dokoła której winno si
kr
ci
koło Cesarstwa..." Przypu
my: tylko
e
owo koło od pewnego czasu zacz
ło si
kr
ci
z tak szalon
szybko
ci
,
e ka
dej chwili grozi
strzaskaniem si
.
Lecz, jak ongi tak i teraz, Coimbatore słynie nie tylko ze swych puszcz i błot, lecz był 5
jest uwa
any za rozsadnik tr
du, febry i elefantiazisu (słoniowa-lo
nóg). Powiat, nosz
cy t
nazw
, to wła
ciwie
*) Jak wiadomo,
yda, Benjamina Disraeli, wyznawc
idei „protekcjonizmu" (eleganckie słowo dla
oznaczenia rabunku), przeciwnika politycznego wodza liberałów, szlachetnego Gladstone’a.
wyniosła kotlina górska, dwie
cie mil długa a zaledwie dwadzie
cia szeroka; wrzyna si
ona
ostrym klinem w Góry Słoniowe, ł
cz
c si
jednym z boków z dziewiczemi prawie lasami i
d
unglami, drugim wznosz
c si
stopniowo ku dalszym wy
ynom. To tropikalna, wiecznie
zielona od wyparów błot, pustelnia słonia i dzi
ju
wymieraj
cego boa-dusiciela. Od strony
Madrasu wygl
da na górzysty trójk
t, gdzie wej
cia do kotliny jakby strzegło przez natur
postawionych dwóch olbrzymów-szyldwachów: ostre szczyty Nilghiri i Mukkartebet (8760 i 8380
stóp),
przezwane
w miejscowej anglo-indyjskiej geografji „Teneryfami Indji".
Od niepami
tnych czasów góry te słyn
ły jako niedost
pne dla zwykłych
miertelników.
Taka ich sława przeszła w podania miejscowe, i cała kraina, do której broniły wst
pu, uwa
ana
była za dziedzin
po
wi
tn
i przez to zaczarowan
; jej rubie
e przest
pi
, nawet mimowolnie,
było
wi
tokradztwem, godnem
mierci. Siedlisko to bowiem bogów i wy
szych duchów
(dewów). Tam jest s warga (raj) i tam równie
naraka (piekło), pełne „a
urów" *) i „piza-czów"
**). W ten sposób, pod osłon
religijnego podania, okolica Nilghiri przez ci
g długich wieków
była zupełnie nieznana reszcie Indji. Tem mniej w owych odległych czasach istnienia
„czcigodnej" (Right Honourable) Wschodnio-Indyjskiej Kompanji,
*)
A
ury
— duchy-
piewacy, sprawiaj
cy rozkosz uszom bogów pieniami.
**)
Pizaczt
— duchy-wampiry.
t. j, w drugim dziesi
tki! lat ub. wieku, mogło przyj
do głowy komukolwiek z Europejczyków
zbadanie zamkni
tej ze wszystkich stron wewn
trznej miejscowo
ci w górach; nie dlatego,
eby
kto
z nich wierzył w
piewaj
ce duchy, lecz dlatego,
e, wierz
c w nie-dost
pno
tych wy
yn,
nikt nawet nie podejrzewał istnienia tam tak uroczych zak
tków, do tego zamieszkiwanych przez
3
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
inne stworzenia prócz dzikich zwierz
t i w
ów. Zdarzało si
czasem,
e Anglik-sportsmen lub
my
liwy z eurazjatów (mieszaniec Europejczyka z Indusem), doszedłszy do podnó
a tych
zaczarowanych wy
yn, nalegał,
eby tubylec-szikari (my
liwiec) powiódł go kilkaset stóp wy
ej.
Pod tym lub owym pozorem przewodnicy zawsze wymawiali si
od tego. Najcz
ciej
upewniali saaba (pana),
e dalej wogóle i
niemo
na: niema tam bowiem ani lasów, ani
zwierzyny, a s
jeno przepa
cie, skały do chmur i wertepy, zamieszkane przez złe licha —
przedni
stra
dewów. I
aden
szikari, za
adne pieni
dze nie zgadzał si
i
powy
ej pewnej
rubie
y na tych górach.
Co to jest „szikari"? Współczesny przedstawiciel tej klasy ludno
ci pozostał tem samem,
czem był w legendowych czasach króla Ramy. W Indjach ka
da profesja staje si
dziedziczna, a
potem
przechodzi do
kasty. Czem był ojciec, tem b
dzie i syn. Całe pokolenia krystalizuj
si
i
jakgdyby zastygaj
w tej samej socjalnej formie. Szikari zazwyczaj odziany jest w strój zło
ony z
kordelasów, rogów bawolich z prochem i staro
ytnej skałkówki, dziewi
razy na dziesi
strzałów pal
cej na panewce — na zupełnie nagiem ciele. Cz
sto ma on wygl
d zgrzybiałego
starca, z niemo
liwie zapadni
tym brzuchem, jakgdyby obolałym. Lecz nie dlatego szikari ledwie
wlecze si
, zgi
ty we troje: jest to wynik długiego, z racji jego fachu, przyzwyczajenia. Niech
tylko przywoła go saab-sportsmen, poka
e mu i zaproponuje kilka rupji — szikari momentalnie
prostuje si
i zacznie si
targowa
o pój
cie na wszelkiego zwierza. Ugodziwszy si
, znów zegnie
si
w kabł
k, opasze si
pachn
cemi trawami,
eby nie zdradzi
si
przed zwierzem kształtem, i
eby ten nie poczuł człowieka, i przesiedzi szereg nocy, schowany, niby drapie
ny ptak, w
g
stwinie li
ci na drzewie, mi
dzy „wampirami" mniej drapie
nemi od niego. Nie zdradzaj
c
swej obecno
ci nawet półwestchnieniem, w
tły z pozoru Nemrod gotuje si
z zimn
krwi
ledzi
ko-nanie, uwi
zanego
przeze
do drzewa, na przyn
t
dla tygrysa nieszcz
snego kozła lub
bawolika. A potem, wyszczerzywszy z
by na widok bestji od ucha do ucha, pocznie
przysłuchiwa
si
, bez drgnienia jednego muskułu,
ałosnemu bekowi i wchłania
z rozkosz
zapach
wie
ej krwi, zmieszany z dobrze mu znanym ostrym specyficznym odorem pr
gowalego
kata puszczy. Rozchyliwszy ostro
nie i bezszele-stnie gał
zie, b
dzie długo i czujnie obserwowa
ucztuj
cego tygrysa — i gdy zwierz, ci
ko st
paj
c okrwawionemi łapami po wyschłej ziemi,
oblizuj
c si
i ziewaj
c, obróci si
raz
jeszcze,
zwyczajem wszystkich pr
gowatych, by popatrze
na resztki swej ofiary, wówczas szikari wypali ze swej skalkówki i napewno poło
y bestj
trupem od jednego strzału. „Strzelba szikari nigdy nie pali w panewce przy strzale do
tygrysa" mówi starodawna gadka, która mi
dzy my
liwcami przeszła w aksjomat, A je
eli
saab ma ochot
zabawi
si
sam strzelaniem do le
nego „bara — saaba" (wielkiego pana) *),
wtedy szikari, wy
ledziwszy z drzewa, dok
d tygrys udał si
na legowisko, skoro
wit, zeskoczy
ze swej gał
zi, pop
dzi co tchu do wsi, najmie ludzi, urz
dzi obław
i b
dzie cały dzie
, pod
pal
cemi promieniami sło
ca, biega
od jednej grupy do drugiej ,wydawa
rozkazy, krzycze
,
giestykulowa
, póki „saab" Nr,
\
nie zrani z
bezpiecznej
wysoko
ci swego słonia „saaba" Nr, 2,
którego jednak b
dzie musiał dobi
, ze swej starodawnej broni, szikari. Dopiero wtenczas, o ile
nie zajdzie nic szczególnego, my
liwiec uda si
pod pierwszy napotkany kierz, gdzie jednocze
nie
i jednorazowo zje wspaniałe
niadanie, obiad, podwieczorek i wieczerz
, zło
one z gar
ci
st
chłego ry
u i błotnistej wody,
•
Otó
z
trzema,
takiemi zuchami — szikarami, jak si
rzekło, we wrze
niu 1818 r„ pod
koniec wakacji letnich, dwóch Anglików, geometrów, urz
dników
*) To przezwisko daj
krajowcy zarówno ka
demu angielskiemu urz
dnikowi lub my
liwemu, jak i
tygrysowi. Dla łagodnego Indusa niema znów mi
dzy jednym a drugim tak wielkiej ,. ró
nicy, chyba ta,
e
przy strzale do pierwszego, na jego niezasłu
one szcz
cie, strzelba nieszcz
snego tubylca, przy ka
dej
próbie narodowej, zawsze paliła na panewce.
Kompanji, udało si
na polowanie do Coimbatore, zabł
dziło i doszło do ówczesnych kra
ców
my
liwskiej okolicy, do wodospadu Colacambe (680 stóp wysokiego). Nad niemi, daleko i
wysoko pod obłokami, wyrywaj
c si
z modrawej rzadkiej mgły, widniały skaliste cyple Nilghiri
4
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
i Mukkartebetu. To terra inco-gnita,
wiat zaczarowany, tajemnicze Góry Bł
kitne, siedziba bóstw
nieznanych.
Skoczybrózdom angielskim zachciało si
spróbowa
szcz
cia i rozkazali szikarom
prowadzi
ich dalej. Lecz dzielni szikarowie, jak nale
ało si
tego spodziewa
, kategorycznie
odmówili. Z raportu tych dwóch Anglików dowiadujemy si
,
e ci starzy, do
wiadczeni i odwa
ni
my
liwi, t
piciele tygrysów i słoni, na pierwsze słowo o tem,
eby i
dalej, za wodospad, rzucili
si
do ucieczki. Schwytani i sprowadzeni z powrotem •—- wszyscy trzej padli na twarz przed
grzmi
cym potokiem i według naiwnego wyznania jednego z geometrów, Kindersley'a „poł
czo-
ne usiłowania naszych dwóch t
gich harapów nie mogły postawi
ich na nogi".,, dopóki nie
uko
czyli swych gło
nych modłów błagalnych do dewów, by nie karali i nie gubili ich,
niewinnych szikarów, za takie przest
pstwo. Dr
eli jak li
osiny, tarzali si
po mokrej trawie
brzegu, jakby w ataku epilepsji — „Nikt nigdy nie postawił stopy za rubie
wodospadu
Colacambe" — mówili — i, kto wkroczy w te wertepy, ten nigdy
yw stamt
d nie wróci".
Tak oto tym razem, a raczej tego dnia, Anglikom nie udało si
przekroczy
linji górskiej
za wodospadem. Nie było rady: musieli powróci
do wsi, z której wyruszyli rankiem. Bez
przewodników Anglicy bali si
zabł
dzi
, i dlatego ust
pili krajowcom. Lecz poprzysi
gli sobie
zmusi
innym razem szikarów i
dalej. Powróciwszy na nocleg, wezwali prawie cał
wie
i
odbyli ze starszyzn
narad
. To, co usłyszeli,
jeszcze
bardziej rozpaliło ich ciekawo
.
W
ród ludu kr
yły o zaczarowanych górach niewiarogodne słuchy, i wielu drobnych
„zeminda-rów" (rolników) powoływano si
na miejscowych plantatorów i urz
dników—
eurazjatów, jako na osoby, wiedz
ce prawd
o
wi
tej miejscowo
ci i pojmuj
ce dobrze
niemo
no
dostania si
tam. Opowiedzieli cał
epopej
o pewnym plantatorze indy-ga,
posiadaj
cym wszelkie cnoty, prócz wiary w bogów indyjskich. Pewnego dnia mr. D,,
cigaj
c
zwierza, niebaczny na ostrze
enia powa
nych braminów, zapu
cił si
za wodospad, i odt
d
wszelki słuch o nim zagin
ł. Dopiero po tygodniu dowiedziały si
władze o jego
prawdopodobnym losie, i to jeno dzi
ki starej „
wi
tej" małpie z s
siedniej pagody, .Szanowne
małpisko miało, jak wida
, zwyczaj składania w wolnym od zaj
religijnych czasie wizyt w
okolicznych plantacjach, gdzie je fetowali nabo
ni kulisi. Pewnego ranka stara małpa zjawiła si
z
butem na głowie. Okazało si
,
e jest to but z nogi plantatora; wła
ciciel buta nie znalazł si
nigdy. „Bez najmniejszej w
tpliwo
ci zuchwalec został rozszarpany w sztuki
przez
„pizacze"
— zadecydował lud. Coprawda, Kompanja podejrzewała o ten akt zemsty
bogów braminów
pagody, którzy zdawna procesowali si
z przepadłym bez wie
ci o ziemi
, lecz ,,to
saaby zawsze
i o wszystko podejrzewaj
tych
wi
tych m
ów, osobliwie w Indjach południowych"— mówiła
zebrana starszyzna wioskowa.
Podejrzenie nie przeobraziło si
jednak w
ledztwo. Biedny plantator przeszedł na wieki w
daleki i w one czasy jeszcze mniej od Gór Bł
kitnych zbadany przez władze i uczonych
wiat,
wiat bezcielesnej my
li; a na ziemi przemienił si
w podanie, o którem pami
wiekuista, pod
postaci
starego buta, stoi i po dzi
dzie
za szkłem, w szafie kan-celarji policji powiatowej.
Mówiono... có
jeszcze mówiono na radzie? Aha: z tej strony „chmur deszczowych" góry
s
niezamieszkane; dotyczy to oczywi
cie jeno zwykłych, dla ka
dego widzialnych
miertelników; za
po tamtej strony „gniewnej wody", wodospadu, t. j. na wysoko
ci
wi
tych
szczytów mieszka nieziemskie plemi
, plemi
czarodziejów i półbogów.
Tam panuje wieczna wiosna, niema ani deszczów, ani suszy, ani upału, ani zimna.
Czarodzieje tego plemienia nietylko
e si
nie
eni
, lecz i nie umieraj
, nawet nie rodz
si
:
niemowl
ta ich spadaj
gotowe z podniebia. Nikomu ze
miertelnych nie udało si
jeszcze by
na
tych wy
ynach i nie uda si
— chyba po
mierci. Wówczas stanie si
to mo
liwe, poniewa
, jak
dobrze wiedz
o tem bramini — a któ
to ma lepiej od nich wiedzie
? — niebia
scy mieszka
cy
Gór Bł
kitnych, ze czci dla boga Brahmy, odst
pili mu cz
swej góry pod swarg
(raj).
Pewnego razu szikari z ich sioła, po pijanemu, udał si
noc
ledzi
tygrysa i niechc
cy zabrn
ł za
wodospad. Nazajutrz znaleziono go u podnó
a góry nie
ywego.
5
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Podnieceni takiemi opowie
ciami, a co najwa
niejsza, widocznemi przeszkodami i
trudami wyprawy, nasi dwaj my
liwi postanowili dowie
raz jeszcze krajowcom,
e dla
„wy
szej", panuj
cej nad niemi rasy, słowo „niemo
liwo
" nie istnieje. Dla bry-ta
skiego
„presti
u" było niezb
dne za
wiadcza
o sobie zawsze, w przeciwnym
razie
mogliby ludzie o nim
zapomnie
.
Dostawszy si
mi
dzy dwa ognie: „presti
u" władców ziemskich i zabobonnego strachu
przed władcami piekieł i ich zemst
, nieszcz
ni Drawidzi poczuli si
jakby
ci
ni
ci w
kleszczach strasznego dylematu. Nie min
ł i tydzie
, gdy oto angielscy saa-bi razili mieszka
ców
wioski jak gromem o
wiadczeniem,
e za trzy dni, po przybyciu kilku
ołnierzy z najbli
szego
garnizonu i geometrów, cały oddział zamierza wyruszy
na zbadanie
wi
tych szczytów Gór
Bł
kitnych.
Usłyszawszy straszn
dla siebie nowin
, kilku zemindarów ofiarowało si
na dcharn
, t, j.
mier
głodow
u drzwi saabów, póki ci nie zmiłuj
si
i nie wyrzekn
si
swego przedsi
wzi
cia.
Wioskowi munsyfowie (sołtysi) rozdarłszy szaty, co przyszło im Z łatwo
ci
, ogolili głowy swym
onom i kazali im na znak powszechnej
ałoby i nieszcz
cia drapa
sobie (
onom, oczywista)
twarze do krwi. Bramini wymawiali nagłos zakl
cia, w których posyłali Anglików do wszystkich
djabłów. Wie
rozbrzmiewała zawodzeniem rozpaczliwem całe trzy dni. Nic to nie po-mogło.
Uczyniono, jak zapowiedziano. Wyszykowawszy oddział z wybranych
ród pracowników Kom-
panji zuchów, nowi Kolumbowie zdecydowali si
wyruszy
w drog
nawet bez przewodników.
Sioło opu-stoszało, jak po pogromie wojennym; mieszka
cy rozbiegli si
i poukrywali, ł
geometrom, kierownikom ekspedycji, nie pozostało nic innego, jak i
samym odszukiwa
drog
.
Zbł
kali si
jednak i powrócili. Lecz badacze nie upadli na duchu. Udało im si
pochwyci
dwóch
Malabarczyków; wzi
li ich jako je
ców i postawili im ultimatum: „Albo prowad
cie — i oto
macie złoto; albo odmawiajcie i mimo to pójdziecie, bo was poprowadz
sił
— lecz w tym wy-
padku zamiast złota
czeka
was wi
zienie". A w owe błogosławione dla Kompanji czasy słowo
„wi
zienie" było synonimem, nietylko w obwodzie Madraskim, tortury. Gro
ba poskutkowała.
Biedni Malabarczycy opu
cili głowy i pół
ywi, powiedli Europejczyków do Colakambe.
Dziwne, je
li stało si
potem to, co opowiadaj
: a
e tak było, por
cza nam to oficjalnie
dwóch geometrów.
Zanim wyprawa doszła do wodospadu, na postoju, jednego z Malabarczyków, mimo jego
niepon
tnej chudo
ci, porwał tygrys, zanim ktokolwiek
z my
liwych zauwa
ył bestj
. Krzyki
nieszcz
liwego zwróciły ich uwag
, gdy było ju
za pó
no: „strzały albo chybiły, albo te
zabiły
ofiar
, która wraz z rabusiem znikn
ła z oczu, jak gdyby ziemia si
pod niemi rozst
piła"
powiedziano w raporcie. A drugi tubylec, przeprawiwszy si
przez
bystry potok na tamten
„zakazany" brzeg, o mil
od wodospadu, gdzie oddział zanocował w pierwszym dniu wyprawy,
nagle zmarł, najprawdopodobniej ze strachu. Ciekawa jest opinja naocznego
wiadka o tym dziw-
nym zbiegu okoliczno
ci. Opisuj
c ten wypadek (w Madras Courrier z 3 listopada 1818 r.)
urz
dnik Kindersley pisze tak:
„Przekonawszy si
o niesymulowanej
mierci drugiego murzyna (nigger) nasi
ołnierze,
szczególniej zabobonni Irlandczycy, mocno si
tem stropili. Lecz my z Whish'em (nazwisko
drugiego geometry) powzi
li
my odrazu decyzj
: cofn
si
— znaczyłoby okry
siebie ha
b
bez korzy
ci, sta
si
na zawsze po
miewiskiem towarzyszów i zamkn
na wieki dost
p do gór
Nilghirskich i ich cudowno
ci (je
li tam one si
znajduj
) wszystkim innym Anglikom., Posta-
nowili
my tedy ruszy
dalej bez przewodników, tem-bardziej,
e ani obaj zmarli Malabarczycy,
ani inni
ywi nie lepiej od nas znali drog
po drugiej stronie wodospadu".
Z dalszego opisu notujemy nast
puj
ce wa
niejsze epizody:
Posun
wszy si
wy
ej, daleko za rubie
mgieł nasi awanturnicy natkn
li si
na ogromnego boa-
dusiciela. Jeden z nich niespodziewanie upadł na „co
liskiego i mi
kkiego". Owo „co
"
poruszyło si
, za-szele
ciało, wstało i okazało si
tem, czem było w istocie, t. j. nader
nieprzyjemnym towarzyszem. Dusiciel na powitanie owin
ł si
dokoła jednego z zabobonnych
Irlandczyków i zd
ył, przed otrzymaniem kilku kuł w rozwart
paszcz
,
cisn
„Patryka" w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]