Blaylock James P. - Maszyna lorda Kelvina, ksiazki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina
1
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina
2
James P. Blaylock
Maszyna lorda Kelvina
(Lord Kelvin’s Machine)
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina
3
Dla Viki
oraz dla Marka Dunkana,
Dennisa Meyera i Boba Martina
To, co najlepsze jest we krwi - to nie przypadek I nawet siebie nie
możemy uważać za stałą: w strumieniu spraw wydaje się, że nawet nasza
tożsamość podlega ciągłym zmianom, i nierzadko stwierdzamy, że nasze
przebranie jest najdziwniejszym na całej maskaradzie.
Robert Louis Stevenson
Crabbed Age and Youth
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina
4
Prolog
Morderstwo w Seven Dials padający od wielu godzin deszcz zamienił
Trakt Północny w wijącą się w ciemnościach błotnistą wstęgę. Powóz, trzęsąc
się i podskakując na nierównej drodze, z trudem utrzymywał kierunek, a mimo
to Langdon St. Ives nie miał zamiaru zwolnić. Ściskając mocno lejce, spozierał
spod ronda ociekającego strumieniami wody kapelusza. Byli dwie mile od
Crick, gdzie mogliby wymienić konie, jeśli do tego czasu będą ich jeszcze w
ogóle potrzebować.
Chmury zakryły księżyc, pogrążając świat w nieprzeniknionej czerni.
St. Ives usiłował wyłowić z mroku podążający gdzieś przed nimi drugi
zaprzęg. Liczył na to, że dogonią go, zanim dojadą do Crick, a wtedy już nie
koni będą szukać, lecz trumny dla nieboszczyka.
Nie mógł zebrać myśli. Zdawał sobie sprawę, że jedynie strach i
nienawiść pozwalały mu przezwyciężyć zmęczenie. Zmusił się, by skupić
uwagę na powożeniu. Przełożył wodze do lewej ręki, przetarł twarz i
potrząsnął głową, by odzyskać jasność umysłu. Stan otępienia jednak nie
ustępował; czuł się jak odurzony. Zaciskając mocno powieki ponowił próbę, a
wtedy nagły zawrót głowy omal nie zwalił go z kozła. Co się dzieje? Czyżby
był chory? Przez moment rozważał, czy nie lepiej zatrzymać się i pozwolić
Hasbro, swemu służącemu, by go zmienił. Może powinien pofolgować sobie
na resztę nocy, wejść do środka i spróbować się zdrzemnąć.
Wodze wysunęły się z bezsilnych nagle dłoni i upadły mu na kolana.
Konie, korzystając ze swobody, galopowały dalej, wlokąc za sobą kołyszący
się na resorach powóz. Naprawdę coś bardzo złego się z nim działo; to nie
mogła być zwykła słabość. Próbował zawołać swoich przyjaciół, ale głos miał
przytłumiony i słaby, niby we śnie. Usiłował pochwycić wodze, ale bez
skutku. Czuł się jakby był z waty, a może z mgły...
Przed powozem pojawiła się postać mężczyzny w kapeluszu. Biegł od
strony pól pokonując nasyp, by znaleźć się na drodze. Wymachiwał rękami i
wykrzykiwał coś w nocną ciszę, jakby prowadził rozmowę z wiatrem. Przez
głowę St. Ivesa przemknęła myśl, że ten człowiek może być zwiastunem
kłopotów. A jeśli to pułapka? Podrygując bezradnie na koźle, starał się na nim
jakoś utrzymać, choć mięśnie miał jak z galarety. Jeśli to rzeczywiście
pułapka, to sprawa wyglądała beznadziejnie, ponieważ nie byłby w stanie
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina
5
uczynić nic, żeby ich uratować.
Powóz przejechał tuż obok mężczyzny, który trzymał w ręku skrawek
papieru - mogła to być jakaś wiadomość. Deszcz smagał twarz osuwającego
się na bok St. Ivesa, wyzwalając w nim resztki sił. Zdołał jeszcze sięgnąć po
papier; w tym momencie, jeszcze zanim stracił przytomność, spojrzał w twarz
nieznajomego i zrozumiał, że tak naprawdę nie był to wcale ktoś obcy. To on,
we własnej osobie, stał tam na poboczu z kartką w dłoni. Z obrazem własnej
przerażonej twarzy pod powiekami stracił resztki świadomości i pogrążył się w
ciemnej otchłani.
Przebyli od czwartej po południu prawie szesnaście mil, ale dalsza
podróż wydawała się bezcelowa. Noc była czarna i zimna, a bębniący wciąż o
dach powozu deszcz zamienił Holborn Hill w spływający do Seven Dials
potok. Przemoczone konie, zwiesiwszy łby, stały po pęciny w wodzie.
Opustoszałe ulice i sklepy tonęły w mroku, podczas gdy Langdon St. Ives,
przy akompaniamencie werbla spadających kropli, śnił, że jest bezradną istotą
tkwiącą w wiadrze z węglem i że leci na niego czarna lawina węglowych brył.
Przebudził się gwałtownie; była druga nad ranem. Ubranie miał
powalane zimnym błotem. Na jego kolanach spoczywał załadowany rewolwer
- miał zamiar użyć go jeszcze przed upływem tej nocy. Ich powóz wywrócił się
niedaleko od Crick, przez co stracili cenne godziny. Co zaś miała oznaczać ta
zjawa-sobowtór na drodze - St. Ives nie znajdował odpowiedzi.
Najpewniej to, że było z nim bardzo źle. Może to skutek desperacji,
może po prostu był chory albo ze zmęczenia miał halucynacje - jednak ta
słabość przyszła tak nagle, by później ustąpić całkowicie. Po przebudzeniu,
leżąc w błotnistym, przydrożnym rowie, mógł tylko zastanawiać się, jak, u
licha, się tam znalazł. Zanadto się jednak niepokoił, by się tym specjalnie
interesować.
Wiele godzin upłynęło od tamtego zdarzenia; przez ten czas Ignacio
Narbondo mógł z łatwością wywieźć Alicję w nieznane. Naprawdę mógł... St.
Ives wpatrywał się w ciemność, starając się o tym nie myśleć. Pościg
przywiódł ich tu, do Seven Dials i teraz wierny Bili Kraken, który złamał rękę
podczas wywrotki, przeszukiwał miejscowy hotel. Narbondo tam jest, a z nim
Alicja - powtarzał w myślach St. Ives, bezwiednie gładząc zimny metal
pistoletu. W jego głowie kłębiły się myśli czarniejsze niż noc za oknem.
Prawdę mówiąc, St. Ives nie należał do ludzi, którzy sami wymierzają
sprawiedliwość, ale tu, na zalanej deszczem ulicy, czuł, że nikt nie może tego
zrobić za niego - mimo że naprzeciwko siedział Hasbro, pogrążony w
głębokim śnie, otulony płaszczem i zaopatrzony w broń.
Odczucia St. Ivesa były nie tyle pragnieniem zadośćuczynienia
sprawiedliwości, ile raczej zimną żądzą mordu. Nie odzywał się od trzech
godzin, ale chyba nie pozostało już nic do powiedzenia, a i pora była
[ Pobierz całość w formacie PDF ]