Bohaterka pustyni - Al-Nahi Donya, Książki, Pisane przez życie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bohaterka pustyni
Donya Al-Nahi
Książkę tę dedykuję wszystkim dzieciom, które wciąż przebywają z dala od swoich
matek i bardzo pragną do nich wrócić.
Wstęp
Niektórzy uważają mnie za współczesną świętą, myślę jednak, że po przeczytaniu tej
książki przekonają się, że do świętości mi daleko. Nie jestem dumna ze wszystkich
swoich dokonań, popełniałam błędy i chętnie się do nich przyznaję, zresztą każdy
czasem błądzi, szczególnie w młodości. Przychodzi jednak taki moment w życiu,
kiedy trzeba wydorośleć - gdy sami zostajemy rodzicami, wtedy to właśnie dzieci
stają się najważniejsze. Zbyt często jednak o tym zapominamy - zachowujemy się
samolubnie i bezmyślnie, a one ponoszą tego konsekwencje.
Społeczeństwo, w którym żyję, jest bardzo zróżnicowane kulturowo, dlatego dzieci
wystawione są tu na wiele niebezpieczeństw. Członkowie takiego społeczeństwa
powinni szczególnie chronić swoje dzieci przed problemami związanymi ze
zderzaniem się różnych kultur.
Jestem przekonana, że dla małych dzieci najważniejsza jest możliwość przebywania
ze swoją matką. Książka ta opowiada historie maluchów, które często w bardzo
brutalny sposób odebrano matkom. Ich życie wywrócono do góry nogami właśnie
wtedy, gdy powinny żyć w poczuciu bezpieczeństwa i stabilności. Zachwiano ich
wiarę w rodziców, gdy stały się kartami przetargowymi w walce między dorosłymi.
Możliwość pomagania kobietom w odzyskaniu
7
uprowadzonych dzieci uważam za największy zaszczyt, jaki mnie kiedykolwiek
spotkał. Przedsięwzięcie to okazało się ryzykowne - często zmuszona byłam łamać
prawo międzynarodowe oraz stawać do konfrontacji z ojcami, skłonnymi walczyć do
upadłego, by zatrzymać przy sobie dzieci.
Mam nadzieję, że po przeczytaniu niniejszej książki, podobnie jak ja, uwierzysz, że
każdy z nas może przyczynić się do tego, by czyjeś dzieciństwo stało się szczęśliwe i
bezpieczne.
Donya Al-Nahi
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Matczyna prośba
Moje przygody rozpoczęły się pewnego ciepłego, parnego dnia w 1998 roku, na
przystanku autobusowym w Queensway Nawiązałam wtedy rozmowę z
przypadkowo poznaną kobietą. Przystanek ten znajduje się zaraz przy wejściu do
centrum handlowego Whitley's. W tym właśnie miejscu w ciągu kilku następnych lat
miałam spędzić wiele godzin, wysłuchując szokujących i rozdzierających serce
historii.
Queensway jest jednym z tych miejsc w Londynie, które można nazwać tyglem
rożnych narodowości. Jest to długa ulica ciągnąca się od północnej granicy Hyde
Parku, niedaleko Kensington Palące oraz największych i najdroższych domów w
Londynie, aż do Westboume Grove, zamieszkiwanego przez przedstawicieli
wszystkich narodów, jakie kiedykolwiek pojawiły się w Londynie. Queensway sięga
także do zdominowanej przez imigrantów hinduskiej okolicy Landbroke Grove oraz
do Maida Vale i Kilburn. Dziesiątki tysięcy rodzin o bardzo zróżnicowanej sytuacji
ekonomicznej i odmiennych sposobach życia zamieszkują labirynty apartamentów i
domów - niektórych przestronnych, innych ciasnych i podzielonych na mniejsze,
tańsze lokale, które mieszczą o wiele więcej osób niż pierwotnie planowali
architekci.
9
Po jednej stronie tego sektora znajduje się West End ze wszystkimi swoimi
turystycznymi i rozrywkowymi atrakcjami, po drugiej - Notting Hill, które szybko
zmienia swój artystyczno-etniczny charakter i przekształca się w modną dzielnicę
ludzi zamożnych, podobną do West Endu. Od południowej strony Oueensway
sąsiaduje z Hyde Parkiem, a na północ ciągną się w nieskończoność anonimowe
przedmieścia.
Samo Oueensway sprawia wrażenie uroczo niechlujnej dzielnicy - dominują tu
arabskie sklepy i restauracje. Sklepikarze wystawiają na ulicach swoje stragany z
owocami i warzywami ułożonymi w wysokie stosy, a sklepy wypełnione są
egzotycznymi towarami. Często całe rodziny obsługują klientów, a gdy nie ma
kupujących, żywo dyskutują między sobą. Wydaje się, że wszystko tutaj ma charakter
przejściowy, jakby mieszkańcy znajdowali się tu tylko chwilowo, planując powrót w
rodzinne strony lub przejście do czegoś lepszego. Prawdopodobnie mieszkańcy tej
dzielnicy wywodzą się z różnych kręgów kulturowych, ale ogólnie rzecz biorąc
panuje tu klimat Środkowego Wschodu - słychać to w mowie, czuć w zapachu
gotowanych potraw, sklepy mają arabskie szyldy, kobiety noszą nakrycia głowy, a w
ciepłe dni na ulicach słychać arabską muzykę. Dobrze znam tę okolicę i świetnie się
tu czuję - stała się moim domem.
Whitley's był kiedyś jednym z najbardziej eleganckich domów towarowych w
Londynie, ale obecnie jest tylko jednym z tysięcy anonimowych centrów
handlowych, pełnym tych samych produktów, podłóg pokrytych chodnikami,
ruchomych schodów, palm, fontann i planów pięter dla zagubionych klientów. Teraz
jest to miejsce odwiedzane głównie przez okolicznych mieszkańców - nie przyciąga
już klientów z bardziej eleganckich dzielnic Londynu.
10
Tego dnia miałam ze sobą czwórkę moich dzieci, wśród nich był także nowo
narodzony synek Ma. Amira i Khalid byli mali, a znacznie starszy Marlon miał
zaledwie siedem lat. Każda kobieta, która kiedykolwiek była na zakupach z czwórką
małych dzieci, wie, jak bardzo są one absorbujące. Wciąż trzeba uważać, by nie
zgubić żadnego dziecka, zaspokajać wszystkie ich potrzeby, zanim zaczną się
awanturować, odpowiadać na pytania i łagodzić sprzeczki. Tym razem jednak na
przystanku było bardzo spokojnie. Dzieci zachowywały się wręcz wzorowo, a ja
zyskałam kilka minut, by się rozejrzeć. Zwróciłam uwagę na czekającą na autobus
kobietę, która ze smutkiem na twarzy, tęsknym wzrokiem patrzyła na moje dzieci.
Poczułam matczyną dumę, uśmiechnęłam się do niej i powiedziałam „Dzień dobry".
W odpowiedzi nieśmiało się uśmiechnęła i rozpoczęłyśmy rozmowę.
Okazało się, że podobnie jak ja i wiele innych Brytyjek mieszkających w tej okolicy
jest muzułmanką. Wyglądała na styranizowaną, ale nie zdziwiło mnie to. Ubrana była
dość niechlujnie, nie miała też makijażu. Chyba nie obchodziło ją, jak wygląda.
Sprawiała wrażenie znacznie starszej niż była w rzeczywistości, co zapewne
spowodowane było jakimiś przytłaczającymi problemami - żyła, bo nie miała innego
wyjścia. Pochwaliła moje dzieci za ich wygląd i dobre zachowanie.
- Dziękuję - odparłam. - A pani ma dzieci?
- Tak - odpowiedziała, wbijając wzrok w ziemię i wpatrując się w grunt pod nogami
tak uważnie, jakby próbowała znaleźć zamaskowaną minę. - Mam córeczkę.
л - Ile ma lat? - zapytałam.
- Wkrótce skończy sześć.
- A gdzie jest teraz? - spytałam. Nie wyglądała na kobietę, którą byłoby stać na
opiekunkę do dziecka, więc
/ /
wydało mi się dziwne, że podczas wakacji wyszła z domu sama.
- W Libii - wymamrotała tak cicho, że przez chwilę za-stanav. iałam się, co
powiedziała.
- Wyjechała na wakacje? - zapytałam niewinnie, nie zwracaiąc uwagi na sposób jej
zachowania, ponieważ skupiona byłam głównie na pilnowaniu, by dzieci się nie
oddaliły.
- Nie - odpowiedziała i wtedy z przerażeniem zauważyłam, że w oczach ma łzy. - Jej
ojciec zabrał mi ją sześć miesięcy temu.
- To okropne! - byłam zszokowana, choć już wcześniej słyszałam o takich
przypadkach. -Ma pani z nią jakiś kontakt?
- Przez cały ten czas zadzwoniła tylko raz.
Bardzo jej współczułam, widać było, że ogromnie cierpi. Wkrótce jednak nadjechał
mój autobus i musiałam zająć się dziećmi, kupowaniem biletów, wchodzeniem do
autobusu z wózkiem i znalezieniem dla nas miejsc. Podczas moich wysiłków inni
pasażerowie stojący w kolejce zaczęli się przepychać, a zirytowany kierowca
popędzał wszystkich, chcąc wreszcie odjechać.
Wieczorem tego dnia w domu w Maida Vale, szykując się do snu, zajrzałam do
pokoju dzieci i przyglądałam się mojej śpiącej córeczce Amirze. Wyglądała
niewinnie i anielsko - jej loki rozsypały się na poduszce, oddychała tak cichutko, że
ledwo ją słyszałam. Czułam fizyczny ból, myśląc jak bardzo ją kocham.
Wzdrygnęłam się na wspomnienie kobiety spotkanej na przystanku i dotarło do mnie,
jak okropnie czułabym się, gdyby zabrano mi jedno z dzieci. Nie zniosłabym widoku
pustego łóżeczka w nocy i poranków bez tego zamieszania i szczebiotów.
Spędzałabym niekończące
/2
się dni w samotności, bez celu, pozostając przy życiu tylko dzięki nadziei, że kiedyś
jeszcze je zobaczę. Uklękłam przy łóżeczku Amiry i w świetle księżyca przez chwilę
bawiłam się jej włosami, prostując loki. Potem pocałowałam delikatnie główkę,
uważając, by nie obudzić córeczki, sprawdziłam, co u innych dzieci, i wycofałam się
na palcach.
Przygotowując się do snu, nie mogłam przestać myśleć o jednym - nie potrafiłam
sobie wyobrazić, jak matka, którą w tak brutalny sposób pozbawiono kontaktu z
dzieckiem, mogła pozostać w domu, zamiast rozpocząć poszukiwania. Gdyby mnie
przydarzyło się coś takiego, z pewnością znalazłabym się na pokładzie pierwszego
samolotu, lecącego do kraju, do którego wywieziono moje dziecko. Nalegałabym na
możliwość spotkania się z nim, robiąc wokół tyle szumu, że nikt nie zdołałby mnie
powstrzymać. Mogłabym też odpowiedzieć tym samym, to znaczy wykraść dziecko
w taki sam sposób, jak jego ojciec zabrał je mnie, sprowadzić z powrotem do
Wielkiej Brytanii i ukrywać się tak długo, jak byłoby to konieczne. Po prostu nie
mogłabym bezradnie czekać w domu, codziennie zastanawiając się, jak zmienia się
moje dziecko, czego się nauczyło, co myśli, czego się obawia. Jak mogłabym
wytrzymać, nie wiedząc podstawowych rzeczy: co jadło na śniadanie, jaką
przytulankę zabrało do łóżeczka albo kim są jego szkolni koledzy? Jakże nieznośne
byłyby jego urodziny czy inne uroczystości! W tym czasie siedziałabym sama,
oglądając stare fotografie i zastanawiając się, co robi moje maleństwo, oddalone kilka
tysięcy mil ode mnie.
Odkąd zostałam muzułmanką i zamieszkałam wśród wyznawców islamu, poznałam
kobiety podobne do tej z przystanku. Wiele z nich nie wiedziałoby, jak zachować się
w takiej sytuacji. Jeśli nawet wychodząc za mąż, nie
13
były ciche i uległe, ich mężom udało się sprawić, że stawały się takimi niedługo po
ślubie. Swego czasu kilku mężczyzn starało się zrobić podobnie ze mną i nie udało
im się to, ale wiem, że jestem wyjątkiem w świecie mu-zułmanek wywodzących się z
innych kultur. Bardzo współczułam tej kobiecie i długo nie mogłam zasnąć.
Zastanawiałam się, czy mój mąż, Mahmud, byłby zdolny do wykradzenia mi dzieci
oraz nad tym, jakie środki przedsięwziąć, by nigdy nie mógł tego zrobić. Spał
spokojnie obok mnie, nieświadomy powstających w mojej głowie skomplikowanych
scenariuszy, w których odgrywał główną rolę. Był dobrym człowiekiem i
wiedziałam, że mogę mu ufać, ale z drugiej strony, czyż nie tak właśnie myślały
wszystkie te kobiety tuż przed tym, gdy okazało się, że ich mężowie wcale nie
zasługują na zaufanie? Tego rodzaju rozterki w środku nocy nie sprzyjają dobremu
odpoczynkowi.
W ciągu kilku następnych tygodni przyłapywałam się na rozmyślaniu o tamtej
kobiecie. Zdarzało mi się to w najdziwniejszych momentach: podczas ścielenia
łóżeczek dzieci, sprzątania po nich lub podczas obserwowania, jak siedzą przed
telewizorem czy przy stole - wtedy bez reszty ogarniała mnie fala miłości do nich.
Tamto spotkanie uzmysłowiło mi, jakie to szczęście mieć przy sobie dzieci, ale także
to, jak ostrożna muszę być, żeby ich nie stracić. Nie miałam żadnych powodów, by
przypuszczać, że Mahmud planuje je porwać. Zrobiłam jednak wszystko, by mu
uświadomić, że jeśli kiedykolwiek spróbuje to zrobić, będę go ścigać niczym anioł
zemsty. Mimo wszystko, myśli o tym wciąż mnie dręczyły. Kiedy do niego mówiłam,
słuchał mnie w milczeniu, a jego ciemne oczy były poważne. Kiedy kończyłam,
wzruszał ramionami i uśmiechał się ła-
\4
godnie po swojemu, żeby mi dać do zrozumienia, iż gadam bzdury i sama powinnam
wiedzieć, że nic takiego się nie zdarzy. W ten sposób po raz kolejny mnie uspokajał.
Po pięciu miesiącach od spotkania na przystanku ponownie natknęłam się na tę
kobietę, tym razem w Hyde Parku. Był piękny dzień, a ja szłam z dziećmi przez
ogrody Kensington, ciesząc się słońcem i ich towarzystwem. Od razu ją
rozpoznałam, choć ubrana była podobnie jak inne muzułmanki: w długą,
bezkształtną, brązową suknię, płaskie buty, a włosy ukryte miała pod białą chustą,
twarz bez makijażu. Wciąż sprawiała wrażenie osoby, która nie przejmuje się swoim
wyglądem, jakby życie tak jej dopiekło, że całkowicie się poddała. Starała się nie
rzucać w oczy, idąc samotnie wśród szczęśliwych rodzin, myślami błądząc setki mil
stąd.
- Dzień dobry - zawołałam, gdy przechodziła obok. - Pamięta nas pani?
Podskoczyła, jakby przebudziła się ze snu, po czym, rozpoznawszy nas, uśmiechnęła
się nieśmiało.
- Miała pani jakieś wieści od córeczki? - zapytałam, zgadując po jej minie, że od
naszego poprzedniego spotkania nic się nie zmieniło.
- Nie - pokręciła przecząco głową, a jej oczy napełniły się łzami. - Nic o niej nie
wiem. Kiedy dzwonię, odkładają słuchawkę.
- To okropne - powiedziałam, kątem oka widząc, jak moje dzieci rozbiegają się,
każde w inną stronę. - Nie powinna pani pozwolić, żeby im to uszło na sucho.
Dziecko powinno mieć matkę. Naprawdę tak uważam - powinna pani jechać do Libii
i odzyskać córeczkę.
Jej beznadziejne spojrzenie zdradzało, że nie miała pojęcia, o czym ja mówię.
/5
- Proszę posłuchać - powiedziałam, łapiąc za kołnierz Khalida, który szedł wprost
pod koła rowerzysty - ciężko jest rozmawiać, gdy muszę pilnować dzieci. Może
spotkałybyśmy się jutro na kawie?
- Dobrze-odparła-bardzo chętnie!
- Wtedy będziemy mogły spokojnie o wszystkim porozmawiać.
Po tym jak entuzjastycznie przyjęła moją propozycję, wywnioskowałam, że nie ma
nikogo, komu mogłaby opowiedzieć o swojej tragedii, jakże trudno musi być
samotnie i w milczeniu znosić rozłąkę z dzieckiem. Zastanowiłam się ile - w ciągu
tych kilku miesięcy, odkąd spotkałam ją po raz pierwszy - wspaniałych chwil
[ Pobierz całość w formacie PDF ]