Borges ''Pierre Menard, Teoria literatury

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PIERRE MENARD, AUTOR DON KICHOTA
udziela mi swego
placet.
Mam nadzieję, że wystarczą już
same te szlacheckie tytuły."'
Powiedziałem, że łatwo jest wymienić dziś dzieło wi­
dzialne Menarda. Badając troskliwie jego prywatne
archiwum stwierdziłem, że zawiera ono następujące prace:
a) Symbolistyczny sonet, który ukazał się dwukrotnie^
(z wariantami) w czasopiśmie „La conque" (numery z mar­
ca i października 1899).
b) Monografia o możliwości stworzenia poetyckiego
słownika pojęć, które nie byłyby synonimami czy pery-
frazami pojęć składających się na język potoczny, „ale
przedmiotami idealnymi, uformowanymi zgodnie z pewną
konwencją i przeznaczonymi zasadniczo dla potrzeb poetyc­
kich" (Nîmes 1901).
c) Monografia o „pewnych powinowactwach czy podo­
bieństwach" myśli Kartezjusza, Leibniza i Johna Wilkin-
sa (Nîmes 1903).
d) Monografia o dziele
Characteristica universalis
Leib­
niza (Nîmes 1904).
e) Artykuł techniczny na temat możliwości wzbogace­
nia gry w szachy w wyniku wyeliminowania jednej wie­
ży. Menard proponuje, zaleca, rozważa i wreszcie odrzuca
tę innowację.
f) Monografia o dziele
Ars magna generalis
Ramona
Lulla (Nîmes 1906).
g) Tłumaczenie, ze wstępem i przypisami, dzieła
Księga
wolnej inwencji i kunszt gry w szachy
Ruya Lópeza de
Segura (Paryż 1907).
h) Brulion monografii o symbolicznej logice George';
Boole'a.
i) Analiza zasadniczych praw metryki w prozie francus­
kiej, ilustrowana przykładami z Saint-Simona („Revue c:es
langues romanes", Montpellier, październik 1909).
j) Replika pod adresem Luca Durtaina (który przeczył
istnieniu takich praw) ilustrowana przykładami z Luca
Durtaina („Revue des langues romanes", Montpellier, gru­
dzień 1909).
k) Rękopis przekładu utworu
Busola uczeńców
Queveda,
zatytułowany
La boussole des précieux.
Dla Silvany Ocampo
à
Wyliczenie dzieła widzialnego, jakie pozostawił po
sobie ten powieściopisarz, jest łatwe i krótkie. Toteż nie­
wybaczalne są opuszczenia i dodatki poczynione przez Ma­
dame Henri Bachelier w sfałszowanym spisie, jaki pewien
dziennik, którego protestująca intencja'nie jest dla
nikogo tajemnicą, nietaktownie przedstawił swym godnym
politowania czytelnikom — choć ci ostatni są nieliczni
i kalwini, o ile nie masoni i obrzezane
ji
Prawdziwi przy­
jaciele Menarda ujrzeli z niepokojem ten katalog, a nawet
z
pewnym smutkiem. Wydaje się, że to wczoraj zebraliś­
my się przed ostatecznym marmurem, wśród żałobnych
cyprysów, a już Błąd usiłuje zamglić jego Pamięć... Sta­
nowczo narzuca się krótkie sprostowanie.
Wiem, że bardzo łatwo jest zakwestionować mój ubogi
autorytetu Toteż mam nadzieję, że wolno mi będzie powo­
łać się na dwóch godnych uwagi świadków. Baronowa de
Bacourt^(na której niezapomnianych
vendredis
miałem za­
szczyt poznać nieodżałowanego poetę) zechciała zaaprobo­
wać poniższe uwagi. Hrabina di Bagnoregio, jeden
z
naj­
subtelniejszych umysłów księstwa Monaco (a obecnie Pit-
tsburga, Pensylwania, po swym niedawnym ślubie z .mię­
dzynarodowym filantropem Szymonem Kautzschemf^ tak
atakowanym z powodu ofiar jego bezinteresownych ma­
chinacji), poświęciła „prawdzie i śmierci" (tak brzmią jej
słowa) właściwą sobie wielkopańską rezerwę i w liście
otwartym opublikowanym w czasopiśmie „Luxe" również
36
37
1) Przedmowa do katalogu wystawy litografii Carolusa
Hourcade'a (Nîmes 1914).
m) Dzieło
Les problèmes d'un problème
(Paryż 1917),
które roztrząsa w chronologicznym porządku rozwiązania
słynnego problemu Achillesa i żółwia^ Dotychczas ukazały
się dwa wydania tej książki; drugie zawiera jako motto
radę Leibniza: „Ne
craignez point, monsieur, la tortue",
a rozdziały poświęcone Russelowi i Kartezjuszowi są w
nim gruntownie przerobione.
n) Drobiazgowa analiza „nawyków składniowych" Tou-
leta („Nouvelle Revue Française", marzec 1921). Pamiętam,
że Menard oświadczył, iż ganienie i chwalenie są aktami
uczuciowymi, które nie mają nic wspólnego z krytyką.
o) Transpozycja na aleksandryny utworu
Cimetière
marin
Paula Valéry („Nouvelle Revue Française", styczeń
1928).
p) Inwektywa przeciwko Paulowi Valéry w
Feuilles
pour la suppression de la réalité
Jacques'a Reboula (in­
wektywa ta, mówiąc nawiasem, jest ścisłym przeciwsta­
wieniem jego prawdziwej opinii o Valérym. Ten ostatni
tak ją właśnie zrozumiał i ich stara przyjaźń nie została
narażona na niebezpieczeństwo).
g) „Definicja" hrabiny di Bagnoregio w „zwycięskim
tomie" — wyrażenie to pochodzi od innego współpracow­
nika tego tomu, Gabriela d' Annunzio — którą rokrocznie
publikuje ta dama, aby sprostować nieuniknione błędy
dziennikarskie i aby przedstawić „światu i Italii" auten­
tyczny wizerunek swojej własnej osoby, tak bardzo wy­
stawionej (właśnie z powodu swej urody i swej działal­
ności) na błędne czy przedwczesne interpretacje.
r) Cykl pięknych sonetów dla baronowej de Baccurt
(1934).
s) Rękopis listy wierszy, które zawdzięczają swój wy­
raz interpunkcji. *
Do tego miejsca (pomijając jedynie kilka mglistych oko­
licznościowych sonetów dla gościnnego czy też zachłanne­
go albumu Madame Henri Bachelier) przedstawiłem dzie­
ło widzialne Menarda w porządku chronologicznym. Prze­
chodzę teraz do tego drugiego, ukrytego, nieskończenie
bohaterskiego, nie mającego równych sobie. Również —
ograniczone są możliwości ludzkie! — nieukończonego.
Dzieło to, być może najbardziej znamienne dla naszych
czasów, składa się z dziewiątego i trzydziestego ósmego
rozdziału
Don Kichota
oraz z fragmentu rozdziału dwu­
dziestego drugiego. Wiem, że twierdzenie takie wydaje się
absurdalne; uzasadnienie tego absurdu jest głównym za­
daniem tej notatki. *
Dwa teksty o niejednakowej wartości zainspirowały to
przedsięwzięcie. Jednym z nich jest ów fragment filolo­
giczny Novalisa — noszący w wydaniu drezdeńskim nu­
mer 2005 — który szkicuje temat całkowitej identyfikacji
z określonym autorem. Drugim jest jedna z tych pasożyt­
niczych książekfkktóre umieszczają Chrystusa na bulwarze,
Hamleta na Cannebiere czy też don Kichota na Wall Street.
Jak każdy człowiek obdarzony dobrym gustem, Menard
czuł odrazę do tych zbędnych maskarad —• zdolnych je­
dynie do wywoływania w nas prymitywnej przyjemności
anachronizmu czy też (co gorsze) czarowania trywialnym
pomysłem, że wszystkie epoki są jednakowe lub że są
różne. Bardziej interesujący, choć w realizacji pefen
sprzeczności i powierzchowny, wydał mu się słynny za­
miar Daudeta: połączenie w jednej postaci, którą jest Tar-
tarin, Przemyślnego Hidalga i jego giermka... Ci, którzy
sugerowali, że Menard poświęcił życie, aby napisać współ­
czesnego Don
Kichota,
spotwarzają jego jasną Pamięć.
Nie pragnął ułożyć innego Don
Kichota
— co byłoby
łatwe — lecz właśnie
Don Kichota.
Zbędne byłoby doda-
Musi tu chodzić o jakiś źle zrozumiany żart naszego przyja-
Madame Henri Bachelier wymienia również dosłowny
przekład dosłownego przekładu, Xjakiego dokonał Quevedo,
Introduction a la vie dévote
Św. Franciszka Salezego
bl
bhotece Pierre Menarda nie ma ani śladu takiego dzieła
Miałem również zamiar naszkicować portret Pierre Menar­
da Ale jakże bym śmiał współzawodniczyć ze złotymi stroni­
cami, które podobno przygotowuje baronowa de Bacourt, lub
z
subtelnym i trafnym ołówkiem Carolusa Hourcade?
38
39
wać, że nie myślał nigdy o mechanicznym przepisaniu
oryginału; nie zamierzał go skopiować. Jego podziwu god­
ną ambicją było stworzenie stronic, które zbiegałyby się —
słowo w słowo i zdanie po zdaniu — ze stronicami Migue­
la de Cervantes.
„Mój zamiar jest wręcz zdumiewający — pisał do mnie
30 września 1934 z Bayonne. — Ostateczny rezultat jakie­
goś teologicznego czy metafizycznego dowodzenia — świat
zewnętrzny, Bóg, przypadkowość, powszechniki — nie jest
bardziej uprzedni ani wiadomy niż moja rozpowszechnio­
na powieść. Jedyna różnica polega na tym, że filozofowie
publikują w przyjemnych tomach pośrednie etapy swej
pracy, a ja postanowiłem je zniszczyć." I rzeczywiście nie
ocalał żaden brulion, który świadczyłby o tej wieloletniej
pracy.
Metoda, którą początkowo przyjął, była względnie pro­
sta: poznać dobrze język hiszpański, odzyskać wiarę kato­
licką, wojować przeciwko Maurom czy przeciwko Turkom,
zapomnieć historię Europy od roku 1602 do roku 1918.
być Miguelem de Cervantes. Pierre Menard przemyślał
tę metodę (wiem, że doszedł do dość wiernego posługiwa­
nia się siedemnastowieczną hiszpańszczyzną), ale odrzucił
ją jako zbyt łatwą. Raczej jako niemożliwą — powie czy­
telnik. Zgoda, ale zamiar był już z góry niewykonalny
i ze wszystkich możliwych środków na zrealizowanie go
ten był najmniej interesujący. Być w dwudziestym wieku
popularnym powieściopisarzem z wieku siedemnastego
wydało mu się obniżeniem własnej wartości. Być, w ja­
kiś sposób, Cervantesem i dojść do
Don Kichota
wydało
mu się mniej trudne — a więc mniej interesujące — niż
pozostać Pierre Menardem i dojść do
Don Kichota
poprzez
doświadczenia Pierre Menarda. (Przekonanie to, powiedz­
my mimochodem, sprawiło, że zrezygnował z autobiogra­
ficznego prologu do drugiej części
Don Kichota.
Włączenie
tego prologu oznaczałoby stworzenie drugiej postaci —
Cervantesa, ale oznaczałoby również przedstawienie
Don
Kichota
jako funkcji tej postaci, a nie Menarda. Ten, oczy­
wiście, zrezygnował z łatwizny.) „Zasadniczo przedsięwzię­
cie moje nie jest trudne — czytam w innym miejscu li«-
tu. — Wystarczyłoby mi być nieśmiertelnym, aby dopro­
wadzić je do kresu." Wyznam, że wyobrażam sobie często,
iż je ukończył i że czytam
Don Kichota
— całego
Don
Kichota
— iak gdvbv rïomvslat
PU
Menard
. Kilka wieczo-
rów temu, przeglądając rozdział dwudziesty szósty — nie
próbowany nigdy przez naszego przyjaciela •— rozpozna­
łem jego styl i prawie jego głos w tym wyjątkowym zda­
niu: „nimfy rzeczne, żałosne a wilgotne Echo". * To sku­
teczne połączenie przymiotnika moralnego i fizycznego
przywiodło mi na myśl pewien wiersz Szekspira, o któ­
rym dyskutowaliśmy jednego wieczoru:
Where a malignant and turbaned Turk... **
Dlaczego właśnie Don
Kichota?
— powie nasz czytelnik.
U Hiszpana preferencja ta nie byłaby niewytłumaczalna;
ale jest bez wątpienia niewytłumaczalna u symbolisty
z Nîmes, wielkiego wielbiciela Edgara Poe, który zrodził
Baudelaire'a, który zrodził Mallarmégo, który zrodził Va-
léry'ego, który zrodził Edmonda Teste'a. Poprzednio
wspomniany list tłumaczy ten punkt.
„Don Kichote —
wyjaśnia Menard — interesuje mnie bardzo, ale nie wy­
daje mi się... jakby to powiedzieć?... nieunikniony.
Nie potrafiłbym wyobrazić sobie wszechświata bez
okrzyku Edgara Allana Poe:
Ah, bear in mind this garden was enchanted! ***
lub bez
Bateau ivre
czy
Ancient mariner,
ale wiem, że je­
stem zdolny wyobrazić go sobie bez
Don Kichota
(mówię
oczywiście o mojej zdolności osobistej, nie zaś o historycz­
nym oddźwięku dzieł).
Don Kichote
jest książką przypad­
kową,
Don Kichote
jest niekonieczny. Mogę z góry prze­
myśleć napisanie go, mogę go napisać nie popadając w
* Cytaty z
Don Kichota
w tłumaczeniu Edwarda Boye,
Książka i Wiedza, Warszawa 1952 (przyp. tłum.).
** Dosł.: „Gdzie rozwścieczony i noszący turban Turek... ,
Szekspir,
Otello,
akt V, scena 2 (przyp. red.).
*** „Jak powiedziałem, ogród był zaklęty." E. A. Poe,
Do He­
leny,
tłum. Zenon Przesmycki (przyp. red.).
40
41
tautologię. Przeczytałem go w wieku dwunastu czy trzy­
nastu lat, chyba w całości. Później przeczytałem ponownie
z uwagą niektóre rozdziały, te, o które się chwilowo nie
pokuszę. Przeszedłem również przez
Intermedia, Galatee,
Nowele przykładne, Trudy
niewątpliwie męczące
Persilesa
i Segismundy
i
Podróż na Parnas...
Ogólne wspomnienie,
jakie pozostało mi z
Don Kichota,
zubożone przez zapomnie­
nie i obojętność, może doskonale odpowiadać niedokładne­
mu obrazowi pierwotnemu nienapisanej książki. Skoro
przyjmę ten obraz (którego nikt w dobrej wierze nie może
mi odmówić), stanie się niewątpliwe, że problem mój jest
znacznie trudniejszy niż ten, przed którym stanął Cervan­
tes. Mój łaskawy poprzednik nie odrzucał współpracy
przypadku: układał swe nieśmiertelne dzieło trochę à
la
diable,
niesiony bezwładnością języka i inwencji. Ja podją­
łem się tajemniczego zadania dosłownej rekonstrukcji jego
spontanicznego dzieła. Moją samotną grą rządzą dwa prze­
ciwstawne prawa. Pierwsze pozwala mi wypróbowywać
warianty typu formalnego czy psychologicznego; drugie
zmusza mnie do poświęcenia ich tekstowi «oryginalnemu»
i do wytłumaczenia samemu sobie, w sposób niezbity, tego
unicestwienia... Do tych sztucznych utrudnień trzeba do­
dać jeszcze jedno, wrodzone. Napisanie Don
Kichota
w po­
czątkach wieku siedemnastego było przedsięwzięciem roz­
sądnym, koniecznym, być może spowodowanym jakimś
fatum;
w początkach wieku dwudziestego jest ono prawie
niemożliwe. Nie na próżno upłynęło trzysta lat, brzemien­
nych w nader złożone fakty. Wśród nich, aby wymienić
jeden tylko: sam
Don Kichote."
Pomimo tych trzech przeszkód fragmentaryczny Don
Kichote
Menarda jest subtelniejszy niż
Don Kichote
Cer-
vantesa. Ten ostatni, w jakiś prymitywny sposób, przeciw­
stawia rycerskim fikcjom ubogą prowincjonalną rzeczy­
wistość swego kraju; Menard obiera jako „rzeczywistość"
ziemię Carmen w stuleciu Lepantu i Lope de Vegi. Jakich-
że hispanizmów nie podsunąłby podobny wybór Maurice
Barrèsowi czy doktorowi Rodriguezowi Larreta! Menard,
7
całą naturalnością, unika ich. W dziele jego nie ma Cy­
ganów ani konkwistadorów, ani mistyków, ani Filipa II,
ani autodafé. Lekceważy lub celowo wyklucza koloryt lo­
kalny. Pogarda ta wskazuje na nowe zrozumienie powieści
historycznej. Pogarda ta potępia nieodwołalnie
Salambo.
Niemniej interesujące jest branie pod uwagę poszczegól­
nych rozdziałów z osobna. Przyjrzyjmy się na przykład
rozdziałowi XXXVIII części pierwszej, który „mówi o cie­
kawym dyskursie Don Kichota o orężu i pismach". Wiado­
mo, że Don Kichote (podobnie jak Quevedo w ustępie ana­
logicznym, i późniejszym, utworu
Godzina dla wszystkich)
wypowiada się przeciwko literaturze, na korzyść broni.
Cervantes był starym żołnierzem; jego sąd jest tu zrozu­
miały. Ale żeby
Don Kichote
Pierre Menarda —• człowieka
współczesnego z
La trahison des clercs
i z Bertrandem
Russellem —• popadał ponownie w owe mgliste sofizmaty!
Madame Bachelier dostrzegła w nich zachwycające i ty­
powe podporządkowanie się autora psychice bohatera;
inni (bez najmniejszej wnikliwości) — transkrypcję Don
Kichota;
baronowa de Bacourt — wpływ Nietzschego. Nie
wiem, czy' do tej trzeciej interpretacji (którą uważam za
nie do odparcia) ośmielę się dodać czwartą, która paso­
wałaby doskonale do boskiej niemal skromności Pierre
Menarda: jest nią jego uległy czy ironiczny zwyczaj gło­
szenia idei ściśle sprzecznych z jego własnymi. (Przypo­
mnijmy jeszcze raz jego diatrybę przeciwko Paulowi Va­
léry na efemerycznej, surrealistycznej stronicy u Jac-
ques'a Reboula.) Teksty Cervantesa i Menarda są pod
względem słownym identyczne, ale ten drugi jest niemal
nieskończenie bogatszy. (Bardziej dwuznaczny, powiedzą
jego potwarcy; ale dwuznaczność jest pewnym bogactwem.)
Porównanie stronic Menarda i Cervantesa jest rewela­
cyjne. Ten ostatni, na przykład, napisał
(Don Kichote,
część pierwsza, rozdział dziewiąty):
„... prawda, której matką jest historia, spółzawodniczka
czasu, depozytariuszka czynów, świadek przeszłości, przy­
kład i monit dla teraźniejszości i nauka dla wieków przy­
szłych".
Zredagowane w wieku siedemnastym, napisane przez
„genialnego laika" Cervantesa, wyliczenie to jest po pro­
stu retoryczną pochwałą historii. Menard pisze natomiast:
42
43
„... prawda, której matką jest historia, spółzawodniczka
czasu, depozytariuszka czynów, świadek przeszłości, przy­
kład i monit dla teraźniejseości i nauka dla wieków przy­
szłych".
Historia — matką prawdy; pomysł jest zadziwiający.
Menard, współczesny Williamowi Jamesowi, nie określa
historii jako badania rzeczywistości, ale jako jej źródło.
Prawdą historyczną, dla niego, nie jest to, co się wyda­
rzyło: jest nią to, co uważamy, że się wydarzyło. Końcowe
zwroty: „przykład i monit dla teraźniejszości i nauka dla
wieków przyszłych", są bezwstydnie pragmatyczne.
Równie żywy jest kontrast stylów. Archaizujący styl
Menarda — bądź co bądź cudzoziemca — odznacza się
pewną afektacją. Nie odnosi się to do jego prekursora,
który posługiwał się swobodnie codziennym językiem hisz­
pańskim swojej epoki.
Nie ma zajęcia umysłowego, które nie byłoby w rezul­
tacie bezużyteczne. Jakaś doktryna filozoficzna jest po­
czątkowo prawdopodobnym opisem wszechświata; mijają
lata i staje się po prostu rozdziałem — o ile nie ustępem
czy nawet tylko nazwą — w historii filozofii. W literatu­
rze ta późniejsza nieważność jest jeszcze bardziej widocz­
na.
Don Kichote
— mówił mi Menard — był przede
wszystkim przyjemną książką; teraz stał się okazją do pa­
triotycznych toastów, do gramatycznej dumy, do bezwsty­
dnie luksusowych wydań. Chwała jest formą niezrozumie­
nia, być może najgorszą.
Te nihilistyczne stwierdzenia nie mają w sobie nic no­
wego; rzeczą godną uwagi jest decyzja, jaką dzięki nim
powziął Pierre Menard. Postanowił wyprzedzić tę bezuży-
teczność, jaka oczekuje wszelkie trudy ludzkie; podjął się
przedsięwzięcia niezwykle skomplikowanego i od początku
bezsensownego. Poświęcił swe skrupuły i swe bezsenne
noce na powtórzenie w obcym języku istniejącej już książ­
ki. Mnożył bruliony, poprawiał zawzięcie i darł tysiące
stronic rękopisu. * Nie pozwolił, aby zostały one przez ko-
gokolwiek przeczytane, i zatroszczył się o to, aby go nie
przeżyły. Na próżno usiłowałem je odtworzyć.
Pomyślałem, że można dostrzec w „ostatecznym"
Don
Kichocie
rodzaj palimpsestu, w którym powinny prześwie­
cać ślady — znikome, ale czytelne — uprzedniego pisma
naszego przyjaciela. Niestety jedynie jakiś następny Pier­
re Menard, odwracając pracę poprzedniego, mógłby od­
grzebać i wskrzesić owe Troje...
„Myślenie, analizowanie, tworzenie — pisał mi rów­
nież — nie są czynami anormalnymi, są normalnym od­
dechem umysłu. Gloryfikacja sporadycznego wypełniania
tej czynności, zbieranie dawnych i cudzych myśli, wspo­
minanie z niedowierzającym zdumieniem tego, co pomyślał
doctor universalis,
to wyznawanie naszej bezsilności czy
naszego barbarzyństwa. iCażdy człowiek powinien być
zdolny do wszystkich myśli i sądzę, że tak będzie w przy­
szłości."
Menard (być może nieświadomie) wzbogacił przy po­
mocy nowej techniki niezdecydowaną i prymitywną sztu­
kę lektury: techniki zamierzonego anachronizmu i błęd­
nych atrybucji. Ta technika, o nieskończonym zastosowa­
niu, skłania nas do czytania
Odysei,
jakby była ona póź­
niejsza od
Eneidy,
i książki
Le jardin du Centaure
Mada­
me Bachelier, jakby była to książka Madame Bachelier.
Technika ta zaludnia przygodami najspokojniejsze utwory.
Czy przypisanie Louisowi Ferdinandowi Celine lub Jame­
sowi Joyce
Naśladowania Chrystusa
nie jest dostatecznym
odnowieniem tych subtelnych rad duchowych?
Nimes 1939
czorami lubił spacerować po przedmieściach Nimes; zazwyczaj
miał ze sobą jeden z tych zeszytów i robił z niego wesołe
ognisko.
* Pamiętam jego kratkowane zeszyty, jego czarne skreślenia,
Jego osobliwe znaki korektorskie i jego mrówcze pismo. Wie-
44
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wolaosowinska.xlx.pl
  •