Blau Marthe - W jego dłoniach,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
W jego
dłoniach
2
Trzeba mieć odwagę być tym, kim się jest;
trzeba się tego trzymać,
a nawet - jeśli to konieczne
- złożyć ofiarę nowym bogom.
Trzeba umieć umrzeć.
Gabriel Matzneff
I
Kiedy zbliżam się do bramy wjazdowej, myślę o swoim życiu. Mam zaciśnięty żołądek i
kołyszę się w butach na wysokich obcasach. Nie mogę iść szybciej.
Nagle robi mi się na przemian zimno i gorąco. W końcu już nie wiem, co czuję. Myślę o
dziecku, o tym, jak bardzo je kocham. Zostało z opiekunką, której prawie nie zna, i wciąż
mam przed oczami jego spojrzenie.
Gdzie ja właściwie jestem? Po co tu przyszłam, wydepilowana, pachnąca i wystrojona?
Włożyłam pantofle na dziewięciocentymetrowych obcasach — czarne, o spiczastych
noskach. Mam też na sobie niewygodny pas do pończoch i zbyt obcisłe stringi.
Boli mnie brzuch. Może powinnam wrócić do domu, wziąć w ramiona synka i powiedzieć
mu, że go kocham i nigdy nie opuszczę.
Jest przecież sensem mojego życia.
Gdy przyszedł na świat, byliśmy z jego tatą tacy szczęśliwi — przysięgaliśmy sobie miłość,
całowaliśmy się i płakaliśmy z radości. Nasza trójka stanowiła jedność.
Tymczasem wystukuję numer domofonu.
Mężczyzna, dla którego tu przyszłam, już czeka. Nie mówi nawet „dzień dobry". Całuje mnie
w prawy policzek, kładzie mi rękę na ramieniu i wprowadza do środka.
Chociaż mam na sobie skórzany płaszcz, cała się trzęsę. Próbuję nad tym zapanować. Nie
mogę wykrztusić słowa i tylko niewyraźnie się uśmiecham. Wiem, że to, co za chwilę się
zdarzy, zmieni moje życie. Nie chcę zdradzać
męża i zdaję sobie sprawę, że gdy stąd wyjdę,
gdy opuszczę Tego Mężczyznę, będę już inną osobą. Kiedyś, gdy miałam osiemnaście lat,
próbował mi to wyjaśnić mój pierwszy chłopak w czasie naszej nocy miłosnej.
Ten, dla którego tu przyszłam, milczy.
Patrzy na mnie. Mierzy mnie wzrokiem. Patrzy i patrzy.
Jego szare oczy wciąż się we mnie wpatrują. Ale ja chcę, żeby mi się przyglądał.
Bardzo wolno rozpina mi płaszcz. Skóra skrzypi Mu pod palcami.
Nie przesunęłam się nawet o centymetr. Płaszcz spada na ziemię. Wzdrygam się.
Bierze mnie za ręce i po raz pierwszy się dotykamy. Ściska mi dłonie, a ja czuję się niemal
odurzona.
Chciałabym Go pocałować. Brakuje mi jednak odwagi.
Chciałabym, żeby On mnie pocałował.
Ale On tylko mi się przygląda.
I wciąż milczy.
W końcu, nie puszczając moich dłoni, powoli prowadzi mnie w stronę kanapy.
Siadam, prostując plecy i łącząc kolana.
Czuję, jak przebiega wzrokiem po całym moim ciele. Spuszczam głowę, lecz wciąż siedzę
sztywno, z wypiętą piersią.
Zaschło mi w gardle.
Obok, na niskim stoliku, stoi butelka z wodą; chcę po nią sięgnąć.
Powstrzymuje mnie ruchem ręki.
„Nie".
To pierwsze wymówione przez Niego słowo wprawia mnie w zachwyt.
Zapominam, że chce mi się pić.
Nic nie mówię. Siedzę w milczeniu i obserwuję Jego dłonie. Przyglądam im się uważnie i
wiem, że moje ciało na nie czeka. Delektuję się tym oczekiwaniem.
I znów Jego szare spojrzenie.
Wyciąga rękę w stronę mojego karku.
Przez chwilę wydaje mi się, że weźmie mnie w ramiona.
Nie, palcem wskazującym dotyka mojej skóry, wodzi po szyi, muska jedwabną tkaninę
okrywającą mi piersi. Palec przesuwa się po linii biodra, schodzi w dół i bardzo wolno unosi
materiał, odsłaniając czerń pończoch i biel ud.
Serce bije mi jak szalone. Oddycham głęboko, ponieważ nagle brakuje mi powietrza.
Spuszczam wzrok.
Wsłuchuję się w ciszę.
Bo wokół nas zapadła uciążliwa wszechogarniająca cisza jak na pustyni, gdzie nie ma
żywego ducha. Powoli zapominam, że jestem człowiekiem. Staję się ciałem zdanym na łaskę
obłąkanego demona. Porwał mnie i pędzimy na jego szalonym rumaku.
Patrzę, jak Mężczyzna podciąga mi sukienkę. Czuję się tak, jakbym nie była już sobą.
Opuściły mnie siły, nie mam własnej woli ani sumienia. Nie jestem już sobą.
Wciąż siedzę ze złączonymi kolanami.
Mężczyzna odsłania moje białe ciało i słyszę, jak Jego oddech staje się coraz szybszy.
Boję się i ogarnia mnie pożądanie. Jeszcze nikt nie patrzył na mnie w ten sposób.
Podciągnął sukienkę aż do bioder.
Puścił materiał i cofnął się o krok. Czuję, jak patrzy między moje nogi.
Czuję to piekące spojrzenie. Upajam się nim.
Pragnę Go. Wiem, że należę tylko do Niego.
Chciałabym, żeby mnie pocałował. Nie całuje...
Umieram z pożądania i chcę, żeby mnie dotykał. Nie dotyka...
„Rozchyl nogi".
Wzdrygam się.
„No, rozchyl". Jego ton stał się ostrzejszy.
Moje kolana wciąż pozostają złączone.
„Rób, co ci każę, i rozchyl nogi".
Dotąd nikt nie zwracał się do mnie w ten sposób.
Teraz czuję, że nogi zaczynają
mi drżeć i zupełnie nie potrafię nad tym zapanować.
„No, rozchyl! Rozchyl albo wyjdź! Chcę cię zobaczyć...".
6
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wolaosowinska.xlx.pl
  •