Blish James - Dzień statystyka, - NOWE od innych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
James Blish
Dzień Statystyka
Wiberg był korespondentem zagranicznym “New York Timesa" od czternastu lat, z czego dziesięć
poświęciłrównolegle swej osobliwej specjalności. Dwukrotnie w związku z nią odwiedzał Anglię,
spędziwszy tam w sumie osiemnaście tygodni (jak można się spodziewać,był precyzyjny w takich
sprawach). Efektem drugiego pobytu był szok, jakiego doznał w domu Edmunda Gerrarda
Darlinga.
Kontrolę Populacji utworzono dopiero dziesięć lat temu, po straszliwej światowej klęsce głodu w
roku 1980, iodtąd Anglia niewiele się zmieniła. Jadąc z Londynu autostradą M-4, zobaczył
ponownie wysokie bloki osiedli, które wyparły Zielony Pas, otaczającyniegdyś miasto, podobnie
jak to miało miejsce w Westchester County w stanie Nowy Jork, Arlington w Wirginii, Evanston w
Illinois czy Berkeley wKalifornii. Od czasu jego pierwszego pobytu wybudowano niewiele nowych
osiedli - w końcu przy stabilnej populacji nie było takiej potrzeby - aczkolwiek większość znich
wskutek pospiesznej budowy nie rokowała zbyt długiego żywota.
Podobnie miasteczko Maidenhead, ustabilizowane na dwadzieścia tysięcy mieszkańców,
wyglądało tak jakwówczas, gdy przejeżdżał tędy po raz ostatni w drodze do Oxfordu (składał wtedy
podobna wizytę specjaliście od erozji brzegowej, Charlestonowi Shackletonowi,który parał się
również literaturą). Tym razem jednak musiał zboczyć z autostrady przy Maidenhead Thicket i
znalazł się nagle wśród krajobrazu, jakiegoobecnie nie spodziewał się ujrzeć nawet w marzeniach, a
już z pewnością nie między Londynem a Reading.
Droga mogąca pomieścić zaledwie jeden samochód, gęsto zarośnięta po bokach drzewami,
zaprowadziła go doronda, przez które nawet dziecko zdołałoby splunąć na drugą stronę, gdyby
pośrodku nie stał omszały trzymetrowy obelisk, upamiętniający pierwsza wojnęświatowa.
Naprzeciwko leżał cel jego podróży - Shurlock Row - wioska, która zdawała się składać wyłącznie
z kościoła, pubu oraz pięciu czy sześciu sklepików. Wpobliżu musiał być również staw z kaczkami,
skądś bowiem dolatywało ciche kwakanie.
“Phygtle", siedziba powieściopisarza, znajdująca się na High Street, była chyba jedynym
budynkiem na tejulicy. Była to duża dwupiętrowa willa w wiejskim stylu, z dachem krytym
strzecha, białymi ścianami i dębowymi belkami pomalowanymi na czarno. Nad
strzecha,najwyraźniej świeżo położona, była umieszczona druciana siatka służąca do odstraszania
ptaków. Reszta zdawała się pochodzić z szesnastego wieku i tak teżzapewne było.
Wiberg zaparkował morrisa i pomacał wewnętrzną kieszeń marynarki, sprawdzając, czy znajduje
się w niejstereotypowe wspomnienie pośmiertne Associated Press. Usłyszał cichy, uspokajający
szelest. Nie wyjmował kartek - znał ich treść na pamięć. To właśnieprzesłana pocztą tydzień temu
odbitka szczotkowa stała się powodem jego podróży. Wspomnienie nie mogło być opublikowane
przed upływem roku, ale chodziłysłuchy, że Darling jest chory, co zawsze stanowiło przyzwoity,
naturalny pretekst do odwiedzin.
Wysiadł z samochodu i zapukał do frontowych drzwi, stylizowanych na wiejskie wrota. Otworzyła
mupulchna, rumiana dziewczyna w stroju pokojówki, której wygląd świadczył o gorliwym
kontakcie z woda i mydłem. Podał swoje nazwisko.
- Ach tak - pan Wiperg, sir Edmund oczekuje pana - powiedziała z silnym akcentem irlandzkim. -
Może wolipan zaczekać w ogrodzie?
- Chętnie - odrzekł. Dziewczyna najwidoczniej była nowym nabytkiem, pisarz bowiem nie miał
tytułuszlacheckiego, byt natomiast kawalerem Orderu Zasługi, co jest odznaczeniem o wiele
wyższym. Podobno jednak Darling nie przywiązywał wagi do takich błahostek,więc postanowił jej
nie poprawiać.
Pokojówka poprowadziła Wiberga przez ogromną jadalnię z niskim belkowanym sufitem i
kominkiem zręcznie wypalanej cegły ku oszklonym drzwiom werandy. W ogrodzie, zajmującym
blisko półakrową powierzchnię, rosło mnóstwo kwitnących krzewów, głównieróżanych, a wśród
nich wiły się żwirowane alejki. Było tam również kilka starych jabłonek i grusz, a nawet drzewo
figowe. Na powierzchni wydzielonej pod warzywnikstała mała szopa ogrodnicza. Całość osłaniało
od drogi oraz sąsiadów wiklinowe ogrodzenie i wiecznie zielony żywopłot.
Najbardziej jednak zainteresował Wiberga murowany domek gościnny czy też przybudówka dla
służby, natyłach ogrodu. W tym właśnie domku pracował Darling w czasach, gdy jego rodzina
zamieszkiwała jeszcze willę. Pierwotnie dach przybudówki był spadzisty, krytydachówką, później
jednak górna jego część została wyrównana i założono tam słynne małe obserwatorium
astronomiczne.
“Ta okolica - pomyślał Wiberg musiała być tak samo okropna, nim urodził się Darling, ale dla
Darlinga niemiało to większego znaczenia. Był miłośnikiem wiedzy (nazywał ją najwspanialszym,
najbardziej widowiskowym sportem świata) i zbudował to obserwatoriumnie w celach badawczych,
lecz tylko dlatego, że lubił patrzeć w gwiazdy".
Wiberg zerknął przez okno, nie dostrzegł jednak śladów obecności pisarza, widocznie tylko
pokojówkakorzystała teraz z tego pomieszczenia. Westchnął. Nie był człowiekiem szczególnie
wrażliwym - nie mógł sobie na to pozwolić - ale bywały chwile, że nawet onczuł się przytłoczony
swoją profesją.
Podjął na nowo wędrówkę po ogrodzie, wdychając zapach róż i laków. Laków nie widywał nigdy
w Stanach,miały ostrą, egzotyczną woń, z lekka przypominającą zapach kwitnącego tytoniu lub też
- jak sobie wyobrażał ziół używanych przy balsamowaniu zwłok wstarożytnym Egipcie.
Znowu zjawiła się pokojówka. Poprowadziła go raz jeszcze przez jadalnię, następnie przez
ogromnyobstawiony książkami hall w kształcie litery L, z kominkiem z polerowanego kamienia
przy głównych schodach. Na górze znajdowała się sypialnia mistrza. Gdy Wibergzbliżał się do
drzwi, pokojówka zawołała: - Proszę uważać na głowę, sir! - ale było już o sekundę za późno,
zawadził czubkiem głowy o poprzeczna belkę.
Z głębi sypialni doleciał chichot.
- To jeszcze betka - usłyszał męski głos. - Ktoś cholernie nieostrożny wchodził tu kiedyś z
dzieckiem na ręku.
Uderzenie nie było zbyt silne i Wiberg od razu o nim zapomniał. Edmund Gerrard Darling, w
kraciastymszlafroku, spoczywał podparty poduszkami w ogromnym łożu i zapewne na piernatach,
bowiem jego szczupłe ciało zdawało się w nim tonąć. Włosy miał nadal gęste,tylko czoło wyższe
niż na ostatniej fotografii, zamieszczonej na okładce książki.Twarz wciąż jeszcze była
patrycjuszowska, ale wskutek choroby rysy jejzgrubiały, przez co nabrała nieco łagodniejszego
wyrazu, nie bardzo pasującego do człowieka, który jako krytyk przez blisko sześćdziesiąt lat
bezlitośnie darłpasy ze swych kolegów, wytykając im brak podstawowej znajomości literatury
angielskiej, nie mówiąc już o innych.
- Cieszę się bardzo, że mogę poznać pana. To dla mnie prawdziwy zaszczyt - powiedział Wiberg
wyciągającnotatnik.
- Chciałbym odpłacić panu tym samym - odparł Darling, skinieniem ręki wskazując na fotel. -
Niestety oddawna już spodziewałem się pańskiej wizyty. Pewne pytanie tkwi w mym mózgu jak
ćwiek i będę ogromnie zobowiązany, jeśli odpowie mi pan na nie od razu,zakładając oczywiście, że
wolno panu to uczynić.
- Proszę się nie krępować. Ostatecznie ja również przyszedłem tu, aby zadawać pytania. Cóż to
takiego?
- Czy jest pan - spytał pisarz - tylko forpoczta kata, czy też katem we własnej osobie?
Wiberg zmusił się do uśmiechu.
- Obawiam się, że nie rozumiem pytania.
W gruncie rzeczy zrozumiał je aż za dobrze. Nie rozumiał tylko, w jaki sposób Darling zdobył
dostateczneinformacje, by na to wpaść. Przez całe dziesięć lat główna tajemnica Popkonu była
strzeżona nadzwyczaj surowo.
- Jeśli nie odpowie pan na moje pytanie, będę czuł się zwolniony z obowiązku odpowiedzi na
pańskie - rzekłDarling. - Myślę, że nie zaprzeczy pan, iż ma pan w kieszeni wspomnienie
pośmiertne o mnie?
Z tym podejrzeniem Wiberg spotykał się w swej praktyce tak często, że odpowiedział na nie
gładko,zachowując pozory absolutnej szczerości.
- Jasne, że mam. Niewątpliwie orientuje się pan, iż wielkie dzienniki, jak na przykład “Times", czy
wielkiekoncerny prasowe przechowują w swych kartotekach - tak na wszelki wypadek -
wspomnienia pośmiertne o wybitnych lub ciekawych, żyjących jeszcze ludziach.Trzeba je często
uaktualniać, to jest samo przez się zrozumiałe. A każdy reporter, wysyłany w celu przeprowadzenia
wywiadu, sam przygotowuje się najpierwna podstawie tych kartotek, co też jest normalne.
- Zaczynałem kiedyś jako dziennikarz - odparł Darling. - Stąd też wiem, iż wielkie dzienniki nie
majązwyczaju wysyłać swoich głównych korespondentów zagranicznych z misją godną
początkujących reporterów.
- Nie każdy, z kim przeprowadza się wywiad, jest laureatem nagrody Nobla. A gdy ten ktoś w
dodatku liczysobie osiemdziesiąt lat i z wiarygodnych źródeł wiadomo, że jest chory, wywiadu,
który może być już ostatnim, nie zaleca się byle żółtodziobowi. Jeśli chce pantraktować to po
prostu jako uaktualnienie wspomnienia pośmiertnego, nie mogę panu w tym przeszkodzić. Na
pewno jest w tym coś niesamowitego, aleprzecież pan wie równie dobrze jak ja, że w ten sposób
można określić znaczną część pracy dziennikarza.
- Wiem, wiem - mruknął gniewnie Darling. - I w tej sytuacji, mimo że pan z taka skromnością
starał się tegonie podkreślać, fakt, iż właśnie panu powierzono tę misję, powinienem przyjąć jako
dowód uznania dla mojej osoby. Hę?
- No cóż - odrzekł Wiberg - tak, sir, można by to i tak ująć. Ściśle biorąc, zamierzam to ująć
dokładnie w tensposób.
- Bzdura!
Wiberg wzruszył ramionami.
- Jak już wspomniałem, nie mogę przeszkodzić, by widział pan tę sprawę w świetle, jakie panu
odpowiada.Bardzo jednak żałuję.
- Nie powiedziałem, że widzę to w innym świetle. Powiedziałem: bzdura!
Pańskie tłumaczenie jest w dużej mierze prawdziwe, ale równocześnie wykrętne, wprowadzające w
błąd.Miałem nadzieję, że przedstawi mi pan konkretne fakty, do czego, wydaje mi się, mam prawo.
Zamiast tego uraczył mnie pan porcją banalnej paplaniny, jaką zbywa siętrudnych klientów.
Wiberg, coraz bardziej zaniepokojony, odchylił się na oparcie fotela.
- Proszę mi więc wyjaśnić, co uważa pan za konkretne fakty?
- Nie zasługuje pan na to, ale byłoby nonsensem ukrywać przed panem coś, co jest panu dobrze
wiadome. Todokładnie pokrywa się z tym, co chciałem, aby pan wiedział o mnie - odparł Darling. -
No więc dobrze, pozostańmy chwilowo przy prasie.
Sięgnął do kieszonki na piersiach i wyjął papierosa, potem dotknął przycisku na szafce nocnej.
Natychmiastzjawiła się pokojówka.
- Zapałki - powiedział. - Sir, doktor...
- Do diabła z doktorem, teraz już wiem, kiedy umrę, i to z dokładnością do jednego dnia. Nie
przejmuj się,moja mała, nie rób takiej zmartwionej miny, po prostu przynieś mi zapałki, a wracając
rozpal w kominku.
Dzień był ciepły, ale mimo to Wiberg z przyjemnością popatrzył na maty ogienek rozbłyskujący za
kratąkominka. Darling zaciągnął się i spojrzał z uznaniem na papieros.
- Swoją drogą, ta statystyka to cholerny nonsens - odezwał się. - Moja uwaga ma zresztą
bezpośredni związekz przedmiotem naszej rozmowy. Gdy przekroczy pan sześćdziesiątkę, panie
Wiberg, stanie się pan niemal fanatykiem nekrologów. Najpierw zauważy pan, żeprzenoszą się do
wieczności bohaterowie pańskiego dzieciństwa, z kolei niektórzy pańscy przyjaciele, potem zacznie
się pan niepostrzeżenie interesować zmarłymiludźmi, których pan nie znał lub też nic dla pana nie
znaczyli, a wreszcie nawet takimi, o których nic pan nie słyszał. Rozrywka raczej w niezbyt
dobrymguście, gdy człowiek z pewną satysfakcją powtarza sobie: “Cóż, on umarł, ale ja wciąż
jeszcze żyję". Oczywiście, jeśli ma pan jakie takie skłonności dointrospekcji, może to obudzić w
panu coraz większą świadomość rosnącego osamotnienia w świecie. I jeśli nie zrównoważy tego
odpowiednie bogactwoducha, zacznie pan coraz bardziej lękać się śmierci. Szczęśliwie, jedna z
moich wieloletnich pasji jest nauka, a zwłaszcza matematyka. Po przeczytaniu mnóstwanekrologów
w nowojorskim “Timesie", w Londyńskim “Timesie", a także w kilku innych dużych dziennikach,
które śledziłem z początku dorywczo, potem zaś bardzopilnie, zacząłem uświadamiać sobie całe
serie zbiegów okoliczności. Czy dotąd wszystko dla pana jasne?
- Sadzę, że tak - odparł ostrożnie Wiberg. - O jakie zbiegi okoliczności panu chodzi?
- Mogę przytoczyć konkretne przykłady, ale myślę, że wystarczy aspekt ogólny. Aby doszukać się
takichzbiegów, trzeba czytać zarówno pomniejsze nekrologi, jak i takie, którym towarzysza
nagłówki w gazetach oraz uroczyste wspomnienia pośmiertne. I nagle znajdujepan, powiedzmy,
dzień, w którym umiera zadziwiająco duża liczba lekarzy. Kiedy indziej znów - prawników.
I tak dalej... Po raz pierwszy zwróciłem na to uwagę w dniu katastrofy lotniczej, w której zginęło
niemal całekierownictwo dużego amerykańskiego przedsiębiorstwa budowy maszyn. To mnie
uderzyło, ponieważ nigdy dotychczas firmy amerykańskie nie pozwalały podróżowaćtym samym
samolotem więcej niż dwom menedżerom. Tknięty podejrzeniem, przebiegłem wzrokiem
pomniejsze nekrologi i stwierdziłem, że był to w ogóle fatalnydzień dla inżynierów. I jeszcze jedna
zaskakująca zbieżność: niemal wszyscy zginęli w różnych wypadkach podczas podróży. Katastrofa
samolotu była tymnieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, który pozwolił mi odkryć coś
wyglądającego na autentyczny szablon. Zacząłem prowadzić zestawienie. Odkryłem jeszczesporo
innych współzależności. Na przykład, w tego typu wypadkach giną często całe rodziny i cóż się
wtedy okazuje? Że żonę często łączą z mężem nie tylko więzymałżeńskie, ale również zawodowe.
- Interesujące... i trochę niesamowite - zgodził się Wiberg. - Ale, jak już pan zauważył, to tylko
oczywistyzbieg okoliczności. Tak mała próbka...
- Nie jest to mała próbka, jeśli obserwacje prowadzi się od dwudziestu lat - przerwał Darling. - I
absolutnie niewierzę tu w jakiekolwiek zbiegi okoliczności, wyjąwszy może pierwszą katastrofę
lotniczą, która popchnęła mnie do śledzenia tej sprawy. W tej chwili zresztąnie jest to już kwestia
wiary. Prowadzę dokładne zapisy, co jakiś czas dzwonię do centrum obliczeniowego przy
uniwersytecie londyńskim i podaję immoje liczby - oczywiście nie tłumacząc programistom, co
oznaczają. Moje ostatnie obliczenia za pomocą testu chi-kwadrat były właśnie w toku, gdy
odebrałem pańskitelegram z prośba o pozwolenie odwiedzenia mnie. Otrzymałem istotność punktu
zero zero zero jeden w pięcioprocentowym przedziale ufności. To znaczniewiększe
prawdopodobieństwo niż to, jakie zdołano kiedykolwiek przedstawić w akcji antynikotynowej, a
przecież mieliśmy całe regimenty medycznych osłów, ba,nawet całe rządy zachowujące się tak, jak
gdyby te liczby oznaczały realne zjawisko gdzieś od 1950 roku. Zajmując się tą sprawą prowadzę
dodatkowa kontrolę.Przyszło mi na myśl, że wiek może tu być czynnikiem odgrywającym istotna
rolę. Test chi-kwadrat wykazał, że tak nie jest. Nie ma to żadnego związku z wiekiem.Natomiast nie
ulega wątpliwości, że zgony są dobierane według rodzaju zatrudnienia lub zawodu.
- Hmm. Załóżmy, czyniąc zadość wymogom dyskusji, że tak się rzeczywiście dzieje. Czy może
panzasugerować, w jaki sposób?
- W jaki sposób, to żaden problem - odparł Darling. - Wykluczone, aby to było zjawisko naturalne,
ponieważsiły przyrody, jak na przykład dobór naturalny, nie wykazują aż tak krótkiego okresu,
jakim jest sto lat. Właściwe zatem pytanie powinno brzmieć: dlaczego? Imoże na nie istnieć tylko
jedna odpowiedź.
- Jaka mianowicie? - Polityka.
- Proszę mi wybaczyć, sir - powiedział Wiberg - ale przy całym szacunku, jaki żywię dla pana,
pomysł tenwydaje mi się, hmm, nieco paranoidalny.
- Całkiem paranoidalny, a jednak zgodny z prawda. Zauważyłem, że ani razu go pan nie
zakwestionował, Topolitycy są paranoikami, nie ja.
- Jaki mógłby być pożytek z takiej polityki lub też jak mógłby go sobie ktoś wyobrażać?
Pisarz zza szkieł okularów spojrzał głęboko w oczy Wiberga.
- Ogólnoświatowa Kontrola Populacji - odezwał się - działa oficjalnie już od dziesięciu lat, a
nieoficjalniechyba od dwudziestu. I działa skutecznie - populacja w chwili obecnej jest
ustabilizowana. Większość ludzi wierzy - i tak im się podaje - że Popkonzajmuje się wyłącznie
przymusowa regulacja urodzin. Nie zastanawiają się nad tym, że utrzymanie prawdziwie stabilnej
populacji wymaga również rygorystycznieplanowanej gospodarki. Po wtóre, nie zastanawiają się
nad tym a tego im się już nie podaje, przeciwnie, fakty, z których mogliby coś wywnioskować
sąutrzymywane w tajemnicy, że przy obecnym stanie wiedzy możemy regulować jedynie liczbę
urodzin. Nie możemy natomiast pokierować nią pod względem jakościowym.Oczywiście, jesteśmy
w stanie decydować o płci dziecka, to prosta sprawa. Nie mamy jednak wpływu na to, by stało się
ono w przyszłości architektem,niewykwalifikowanym robotnikiem czy też po prostu
najzwyklejszym bałwanem. A w całkowicie sterowanej gospodarce zawsze należy przestrzegać, by
na każdym etapie istniałaściśle określona liczba architektów, robotników i bałwanów. Ponieważ nie
można tego dokonać za pomota regulacji urodzin, trzeba zastosować regulacjęzgonów. Inaczej
mówiąc, gdy stwierdza pan nieekonomiczna nadwyżkę, powiedzmy, pisarzy, zgarnia pan ją niczym
szumowiny z rosołu. Oczywiście stara się pan ograniczyćto “szumowanie" do najstarszych,
ponieważ jednak nie da się przewidzieć okresu, w jakim wystąpi taka nadwyżka, wiek tych
najstarszych w momencie“szumowania" jest zbyt zróżnicowany, by mógł mieć znaczenie
statystyczne. Zapewne jest to dalej maskowane pewnymi posunięciami taktycznymi, jak nadawanie
wszystkimzgonom charakteru wypadków, pozorny brak związku między nimi, co pociąga za sobą
często likwidację kilku młodszych członków danej kategorii i pozostawieniekilku starszych dla
zachowania pozorów. Oczywiście, ułatwia to znacznie historykom prowadzenie zapisów. Jeśli
wiadomo, że - jako wynik polityki śmierć danegopisarza została zaplanowana na konkretny dzień
lub też coś koło tego, nie ma obawy, że zabraknie ostatniego z nim wywiadu lub aktualnego
wspomnieniapośmiertnego. I taki lub inny pretekst - na przykład zwykła wizyta lekarza u ofiary -
może stać się zwiastunem jej bliskiej śmierci. I tu wracamy, panie Wiberg, domego pierwszego
pytania. A więc, czy jest pan Aniołem Śmierci, czy też na razie jego zwiastunem?
Zapadła cisza, tylko ogień strzelał głośno w kominku. Wreszcie Wiberg odezwał się:
- Nie mogę panu powiedzieć, czy pańska hipoteza jest słuszna, czy nie. Jak pan sam zasugerował
na początkunaszej rozmowy, gdyby nawet to była prawda, nie wolno mi jej wyjawić z prostych
logicznych powodów. Mogę tylko dodać, że ogromnie podziwiam bystrośćpańskiego umysłu - i
bynajmniej nie jestem nią zaskoczony. Ale raz jeszcze dla dobra dyskusji posuńmy to logiczne
rozumowanie o krok dalej. Załóżmy, żesytuacja wygląda tak, jak ją pan przedstawił. Załóżmy dalej,
że zaplanowano pana do... “odszumowania"... mniej więcej za rok od tej chwili. I na
koniec,załóżmy, że początkowo miałem być wyłącznie osoba przeprowadzającą z panem ostatni
wywiad, nie zaś katem. Czy ujawnienie mi pańskich wniosków niezmusiłoby mnie do wzięcia na
siebie roli kata?
- Owszem, mogłoby się tak zdarzyć - odrzekł Darling z zadziwiającą pogoda ducha. -
Przewidziałem i takiekonsekwencje. Moje życie było niezwykle bogate, a obecna choroba tak mi
się uprzykrzyła, że odebranie mi jednego roku źycia - zwłaszcza gdy wiem, że jestemchory
nieuleczalnie - nie wydaje mi się przerażającą stratą. Z drugiej strony, nie sadzę, bym w tej sytuacji
wiele ryzykował. Pozbawienie mnie życia o rok wcześniejspowodowałoby pewne zachwianie
matematycznej ciągłości w systemie. Niewielkie wprawdzie, ale biurokraci nienawidzą
jakichkolwiek odchyleń od ustalonejprocedury, bez względu na ich znaczenie. Tak czy siak, nic
mnie to nie obchodzi. Natomiast myślę o panu, panie Wiberg. Tak, tak, proszę mi wierzyć.
- O mnie? - spytał niespokojnie Wiberg. - A to dlaczego?
Nie było wątpliwości, że w oku Darlinga zamigotał znów z dawną żywością złośliwy błysk.
- Jest pan statystykiem. Mogłem to łatwo wywnioskować ze sposobu, w jaki reagował pan na
mojąstatystyczna terminologię. Ja z kolei jestem matematykiem-amatorem nie ograniczającym się
w swych zainteresowaniach do procesów statystycznych. A jednym z moich koników jestgeometria
rzutowa. Śledziłem statystykę ludności, liczby zgonów i tak dalej, ponadto sporządzałem wykresy. I
dlatego wiem, że czternasty kwietnia przyszłegoroku będzie dniem mojej śmierci. Nazwijmy go dla
upamiętnienia Dniem Pisarza. Cóż dalej, panie Wiberg? Wiem również, że nadchodzący trzeci
listopadamożna by nazwać Dniem Statystyka. A myślę, że nie jest pan w zbyt bezpiecznym wieku.
Proszę mi powiedzieć: jak pan stawi temu czoła? Hę? Jak pan stawi temuczoła? Niechże się pan
odezwie, panie Wiberg, niech pan coś powie! Pański czas również dobiega końca!
przekład : Elżbieta Zychowicz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]