Bolesław Prus - Placówka, Do poczytania, Prus Bolesław
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
BOLESŁAW PRUS
PLACÓWKA
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Spod pagórka nie większego od chaty wypływa źródło rzeki Białki. W opo-
czystym gruncie wyżłobiło ono kotlinę, gdzie woda huczy jak rój pszczół gotu-
jących się do odlotu.
Na przestrzeni mili Białka płynie równiną. Lasy, wsie, drzewa w polu, krzy-
że na drogach widać jak na dłoni, zmniejszające się w miarę odległości. Okolica
wygląda jak okrągły stół, w środku którego stoi człowiek niby mucha przykryta
niebieskim kloszem. Wolno mu jeść, co znajdzie i czego inni nie zabiorą, byle
nie chodził za daleko i zbyt wysoko nie latał.
Ale po przejściu mili w stronę południa znajdujemy inny kraj. Płaskie brzegi
Białki wznoszą się i oddalają od siebie, gładkie pole nabrzmiewa pagórkami,
ścieżka idzie do góry, to spada na dół, znowu idzie w górę i znowu spada coraz
gwałtowniej i częściej.
Równina znikła, jesteś w wąwozie i zamiast rozległego horyzontu spotykasz
na prawo i na lewo, przed sobą i za sobą wzgórza wysokie na kilka piętr, łagod-
ne lub spadziste, nagie lub zarośnięte krzakami. Z tego wąwozu przechodzisz w
drugi wąwóz, jeszcze dzikszy i ciaśniejszy, potem w trzeci, czwarty... dziesią-
ty... Ogarnia cię chłód i wilgoć; wdrapujesz się na pagórek i widzisz, że jest to
ogromna sieć wąwozów, rozwidlających się i poplątanych.
Jeszcze paręset kroków z biegiem rzeki i znowu zmienia się krajobraz. Pa-
górki są coraz niższe i stoją oddzielnie, podobne do wielkich mrowisk. Blask
południowego słońca uderza cię prosto w oczy; z kraju wąwozów dostałeś się w
obszerną dolinę Białki.
Jeżeli cała ziemia jest stołem, na którym Opatrzność dla stworzeń przygoto-
wała ucztę, to dolina Białki jest olbrzymim półmiskiem, mającym wydłużoną
formę i mocno zadarte brzegi. Tylko w zimie półmisek ten jest biały; w każdej
zaś innej porze wygląda jak majolika, ozdobiona mnóstwem barw i kształtów
surowych i nieregularnych, lecz pięknych.
Na dnie owego naczynia boski garncarz umieścił łąkę i zpółnocy na połu-
dnie przeciął ją wstęgą Białki, na której tle szafirowym fale z rana i wieczór
połyskują czerwienią, złotem w dzień a srebrem podczas jasnych nocy.
Tak urobiwszy dno zabrał się arcymistrz do lepienia brzegów bacząc, aby
każdy posiadał odrębną fizjonomię.
Brzeg zachodni wygląda dziko. Łąka dotyka wzgórz spadzistych, zasypa-
nych wapiennym żwirem. Gdzieniegdzie rośnie krzak głogu, karłowata brzoza
albo trześnia chora. Często widać płaty ziemi jakby obdartej ze skóry. Najwy-
3
trzymalsza roślina ucieka stąd, a miejsce zieloności zajmują gliny, siwe pokłady
piasku albo opoka, co wyszczerza na łąkę trupie zęby.
Wschodni brzeg jest inny; tworzy jakby amfiteatr o trzech kondygnacjach,
wznoszących się jedna nad drugą. Pierwsze piętro, tuż nad łąką, zbudowano z
czarnoziemu; w jednym miejscu widać na nim szereg chałup otoczonych drze-
wami, jest to wieś. Drugie piętro ukształtowało się z ziemi gliniastej; tu stoi
dwór, prawie nade wsią, z którą łączy go stara aleja lipowa. Na prawo i na lewo
ciągną się dworskie łany w postaci wielkich prostokątów, zasianych pszenicą,
żytem, grochem albo pod ugór zajętych. Nareszcie trzecią kondygnację tworzą
grunta piaszczyste, obsiewane owsem lub żytem, a jeszcze wyżej - czerni się las
sosnowy podpierający niebo.
W pomocnym krańcu doliny widać gromadkę pagórków stojących pojedyn-
czo jak kopce. Trzy z nich (między nimi jeden najwyższy w okolicy, z sosną na
szczycie) należą do gospodarza Józefa Ślimaka.
Jest to posiadłość jak pustelnia; do wsi z niej daleko, a jeszcze dalej do dwo-
ru.
Obejmuje dziesięć morgów gruntu, od wschodu przytyka do rzeki Białki, od
zachodu do gościńca, który z tego miejsca przecina dolinę i biegnie do wsi.
Przy drodze mieszczą się budynki Ślimaka. Jest tam chata, zwrócona jed-
nymi drzwiami do gościńca, drugimi do podwórka, -jest stajnia z oborą i chlew-
kiem, nakryte jednym dachem, jest
stodoła i wreszcie szopa na wozy. Wszystko ustawione wzdłuż boków kwa-
dratowego dziedzińca.
Chłopi dolińscy żartowali ze Ślimaka, że mieszka na wygnaniu jak Sybirak.
- Prawda, że do kościoła - mówili - bliżej mu niż nam; ale za to nie ma do kogo
gęby otworzyć, pustka wszelako nie była tak bezludną. W jesieni, przy ciepłym
dniu, można było widzieć na wzgórzu białą figurę parobka, jak w parę koni orał
ziemię - albo żonę Ślimaka i dziewczynę najmitkę, obie w czerwonych spódni-
cach, jak kopały, kartofle. Między wzgórzami trzynastoletni Jędrek Ślimak
zwykle pasł krowy wyprawiając przy tym dziwne łamańce. Lepiej zaś poszu-
kawszy znalazłbyś jeszcze ośmioletniego Staśka, z białymi jak len włosami, któ-
ry wtoczył się po wąwozach albo siedząc na pagórku pod sosną zamyślony pa-
trzył w dolinę.
Zagroda ta, kropla w morzu ludzkich interesów, była odrębnym światem,
który przechodził różne fazy i posiadał własną historię.
Był na przykład czas, że Józef Ślimak miał ledwie siedem morgów gruntu, a
w chacie tylko żonę. Wkrótce jednak spotkały go dwie niespodzianki: żona po-
wiła syna Jędrka, a gospodarstwo skutkiem układu o serwituty powiększyło się
o trzy morgi gruntu.
Wypadki te wywołały dużą zmianę w życiu chłopa: dokupił krowę i wieprza
i począł wynajmować komorników do robót około swej ziemi.
W kilka lat później przyszedł na świat drugi syn. Wówczas Ślimakowa zgo-
dziła sobie do pomocy starą wyrobnicę Sobieską sposobem próby na pół roku.
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]