Blake Jennifer - Królewska krew, Blake

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ko^dt(iał
— I

Wieczór u Madame Delacroix był udany.
Mimo przejmującego zimowego wichru, szalejącego
wokół otoczonego galerią domu,
creme de la creme
St.
Martinville przyjęła dostarczone przez posłańca za­
proszenia. Przybrani w aksamity i brokaty, satyny
i florenckie tafty, pakowali się do powozów i udawali
do jej domu błotnistym traktem, wiodącym wzdłuż
szpaleru omszałych drzew.
Zdawała sobie sprawę, że magnesem, przyciągającym
ich tutaj, nie były jej piękne oczy, lecz perspektywa
nowości.
Mimo że od momentu, kiedy to Francuzi i Francuzki
zamieszkujący Luizjanę przerodzili się w obywateli
Ameryki, minęło ponad trzydzieści lat i chociaż tak
długo już trwali w podziwie dla republikańskiej Francji,
ciągle jeszcze żywili skrywany podziw dla wszystkiego,
co związane było z monarchią. Czyż ich miasto jeszcze
ciągle nie było znane jako La Petite Paris? A czyż wielu
z nich to nie arystokratyczni
emigres
lub ich potomkowie,
którzy w popłochu uciekali przed Terrorem? Wielu
z nich pamiętało ponury stukot armatnich jaszczy i błyski
ostrza Madame Guillotine.
Było pewne, że książę, który ostatnio pojawił się
w okolicy, pochodzi z jakiegoś kraju na Bałkanach,
o którym mało kto słyszał. Ale zawsze to rodzina
królewska. Było mało prawdopodobne, że pojawi się
dzisiejszego wieczoru. Ale,
mon Dieu,
Madame Dela-
croix powinna dać znać przez posłańca, że taka ewen­
tualność istniała.
Na razie można było tańczyć, jeść i pić - Madame
słynęła ze swych kolacji. Na pewno ktoś z obecnych
zauważyłby taką królewską osobistość, gdyby spacero­
wała po mieście, albo dowiedziałby się od służby,
która znała czarnych niewolników z Petite Versailles -
plantacji M'sieur de la Chaise, gdzie miał się zatrzymać.
Wesoło rozlegały się dźwięki skrzypiec, waltorni
i fortepianu. Tańczono z ożywieniem. Rozmowy, na
które składały się głównie plotki i najnowsze wydarzenia
w skoligaconych ze sobą rodzinach, zamieszkałych
w okolicy, prowadzono półgłosem i z uwagą, by nikogo
nie urazić. Przez szerokie otwarcie drzwi, łączących
grandę salle
z
petite salle,
uzyskano długie, zawieszone
jedwabnymi storami pomieszczenie. W obu jego koń­
cach płonął wesoło ogień. W powietrzu unosił się
delikatny zapach dymu, mieszaniny perfum, jakich
używały kobiety, mocnej woni błyszczącego zielonego
kolcowoju, którym udekorowano kominek i futryny
drzwi. Błyszczała wyfroterowana podłoga. Odbijały
się w niej zawieszone pod sufitem świeczniki i kolorowe
stroje pań.
Była jedna osoba, której nie udzielało się powszechne
podniecenie. Angelinę Fortin krążyła po parkiecie ze
sztucznym uśmiechem na delikatnie wykrojonych ustach.
Blask świec odbijał się w jej rdzawo pobłyskujących
włosach, opadających w swobodnych lokach a la Belle,
w gładkiej skórze, wydobywał miedziane błyski z głębi
szarozielonych tajemniczych oczu. Ubrana w nieskazitel­
nie białą, na grecką modłę skrojoną suknię, nie zwracała
uwagi, jakie wrażenie wywierała na otoczeniu. Pragnęła,
aby ten wieczór zakończył się jak najszybciej.
W opinii jej ciotki, Madame de Buys, takie zachowanie
było niemądre. Nic nie mogło wyglądać dziwniej
i wywołać więcej uwag niż ich nagłe zniknięcie. Poza
6
tym, obecność na przyjęciu u Heleny Delacroix była
dobrą okazją, by się dowiedzieć, o co idzie księciu, zanim
on sam je odszuka. Dobrze jest znać zamiary wroga.
Ciotka, oczywiście, miała rację. Nic w toczących się
rozmowach i rozlegającym się wokoło śmiechu nie
dawało powodu do niepokoju. A jednak Angelinę nie
potrafiła się rozluźnić.
- Jesteś dzisiaj jakaś milcząca,
ma chere.
Z uśmiechem spojrzała na swego partnera. Był to
syn gospodyni, poważny, ciemnowłosy młody człowiek,
z ostro przyciętym wąsem nad wydatnymi wargami.
- Wiem. Wybacz, Andre. Ja... Trochę boli mnie głowa.
- To czemu wcześniej nie powiedziałaś? Przecież nie
musimy ciągle tańczyć. Chętnie gdzieś z tobą siądę.
Nie trzeba mnie wiecznie zabawiać.
Patrzył na nią ciepło i z zatroskaniem, z rumieńcem
na oliwkowej twarzy.
- Znam cię dobrze - odpowiedziała ostro. - Jesteś
porywczy i rozkapryszony. Wiem, że odsiedzieć taniec
byłoby dla ciebie okropnością.
- Gdybym był taki, nigdy byś ze mną nie zatańczyła.
Wiem, że to odpycha delikatne kobiety...
- To znaczy, że mało mnie znasz - rzuciła.
- Myślę, że znam cię dość dobrze. A przynajmniej
powinienem. Obserwuję cię przecież od samej kołyski.
Nic na to nie odpowiedziała, więc już bez uśmiechu
mówił dalej.
- Czy twoja ciotka zamierza tego roku jechać na
saisone de visites
do Nowego Orleanu?
- Nie jestem pewna. Dotychczas nie rozpoczęła
żadnych przygotowań.
- Byłoby nudno bez ciebie, chociaż trzyma cię krótko.
Jeśli ciebie tam nie będzie, ja też chyba zostanę na
plantacji.
- Oczywiście - odrzekła. - Przecież musisz dopil­
nować swojej wschodzącej plantacji trzciny cukrowej.
7
- A tak. Trzcina cukrowa to uprawa przyszłości,
wspomnisz moje słowa. Nie to, co indygo niszczone
plagami rdzy i...
- Posłuchaj - przerwała mu nagle.
- Co takiego?
- To chyba odgłos koni w biegu.
- Kto mógłby przyjeżdżać o tej porze? Już niemal
czas na taniec wieczoru.
Andre spojrzał w okno: nie zobaczył nic prócz odbicia
tańczących w świetle płomieni świec.
- Chyba mi się zdawało - powiedziała z ulgą.
Ale nie. W chwilę później z galerii dał się słyszeć
odgłos kroków. Płomienie dwustu świec zachybotały
w podmuchu od otwieranych drzwi. Kryształki wiszą­
cych kandelabrów zadźwięczały zimno. Wszystkie głowy
zwróciły się w tym kierunku. Młode kobiety wstrzymały
oddech i stanęły w pół kroku kadryla. Mężczyźni
patrzyli po sobie z zastygłymi twarzami. Wdowy i stare
panny w koronkowych czepcach usunęły się pod ściany
i przerwały rozmowy. Zrobiła się cisza, w której szuranie
nóg i przytłumione dźwięki muzyki wydawały się zbyt
głośne.
Światło świecy padało na ramiona Angelinę, gdy
odwróciła się i w popłochu spojrzała na ciotkę. Madame
de Buys nie zwracała na nią uwagi. Dumna, czarnowłosa
starsza pani siedziała sztywno, ściskając w ręku uchwyt
delikatnego wachlarza z kości słoniowej. Wydatny nos
i ostro zarysowana górna warga nadawały jej twarzy
wyraz drwiny. W tym momencie wpatrywała się
w stojącego w drzwiach mężczyznę.
Przy jego boku stanął, przybrany w liberię, kamer­
dyner Madame Delacroix i zaczął recytować:
- Rolfe, Książę Ruthenii, Wielki Książę Auchenstein,
Hrabia Faaulken, Markiz de Villiot, Baron...
Książę uniósł dłoń w białej, irchowej rękawicy i uciął
dalszą recytację tytułów. Gest był zupełnie prosty, ale
8
wykonany z naturalną, zniewalającą siłą, wymuszającą
natychmiastowe posłuszeństwo. Poruszał się, jak ktoś
przyzwyczajony do wydawania rozkazów. Nosił bogato
szamerowany mundur ze złotymi epoletami, z koalicyjką
przewieszoną przez ramię i szeregiem błękitnych,
obramowanych koronką baretek, biegnącym przez całą
szerokość piersi. Emaliowany, wysadzany drogimi
kamieniami krzyż, zapewne jakiś order, wisiał na
wysokości serca. Szabla z rękojeścią pokrytą rzuca­
jącymi snopy iskier diamentami zwisała wzdłuż lam-
pasu u spodni. Wzrostu był więcej niż średniego.
Niby niedbale patrzył po sali, ale jego jasnobłękitne
oczy, błyskające spoza ciężkich powiek, nie pomijały
niczego.
Zza jego pleców wyszło pięciu wojskowych i ustawiło
się z boku. Na czele stanął żołnierz o nieruchomej
twarzy, z opaską na oku, o manierach Prusaka. Za
nim stanął następny, barczysty, jak sam książę, ale
bardziej zwalisty. Nad ustami miał bliznę w kształcie
półksiężyca. Obok niego stanął szczupły, zadzierżysty
osobnik z orlim nosem i czarnymi włosami. Za nim -
para bliźniaków z kędziorami kasztanowych, opadają­
cych na czoło włosów, z identycznymi orzechowymi
oczami, w identycznej pozie: z lewą ręką na rękojeści
szabli i w rozkroku.
Ustawiali się jak zgrany oddział wojska, pobłyskując
galonami i orderami. Ruchy mieli tak precyzyjne jak na
paradzie. To był wspaniały widok: niewielki salon
Madame Delacroix wyglądał jak wybieg, na którym
pojawiło się stadko pawi.
Orkiestra przestała grać, a tańczący pozostali na
miejscach. Madame, pani domu, w sukni z różowego
aksamitu z podkreśloną mocno talią, ruszyła w kierunku
księcia z głębokim ukłonem.
- Serdecznie witam w tym domu. I w Luizjanie,
Wasza Wysokość. Poczytuję to sobie za wielki zaszczyt.
9
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wolaosowinska.xlx.pl
  •